Platforma dialogu polsko-żydowskiego
 
 
 

Rabin Jacob Baker z Jedwabnego: Chciałbym podczas uroczystości powiedzieć parę słów. Postaram się po polsku. Jak do przyjaciół, bo chcemy mieć w Polakach przyjaciół, a nie wrogów

Ufaliśmy sobie

Publikacje "Rzeczpospolitej" o Jedwabnem

r

Choć nie ma już Żydów w Polsce, wierzę, że o naszej przyjaźni nie wolno zapominać. Trzeba ją, wykazując dobrą wolę po obu stronach, utrzymywać i umacniać. Jestem przekonany, że nawet ze świadomością tego, co stało się w Jedwabnem, jest to możliwe

FOT. KRZYSZTOF DAREWICZ

 

Jak wspomina pan Jedwabne?

RABIN JACOB BAKER: Urodziłem się w Jedwabnem w 1914 roku i spędziłem tam pierwsze dwadzieścia trzy lata życia. Mój ojciec miał wiatrak, do spółki z dwoma szwagrami. Był wprawdzie rabinem i nauczał, ale z tego nie dałoby się utrzymać. Więc pracował jako młynarz. Ojciec zmarł, kiedy miałem sześć lat. Z mamą i dwoma starszymi braćmi dalej pomagaliśmy wujom w wiatraku. Ciężko pracowaliśmy, również w polu, i nasi sąsiedzi, Polacy, to widzieli. Za to nas szanowali. Żyliśmy z nimi w zgodzie i przyjaźni, po sąsiedzku. Nawet Jurek Laudański, jeden z głównych morderców, którego wymienia profesor Gross w "Sąsiadach", był jako młody chłopak bardzo miły. Dobrze go pamiętam, mieszkaliśmy niedaleko od siebie i rozmawialiśmy często o religii, bo on chciał być księdzem, a ja byłem na studiach talmudycznych w Łomży.

Mógłbym podawać mnóstwo przykładów na to, że Żydzi i Polacy zgodnie żyli w Jedwabnem. Ufaliśmy sobie. Nasz wiatrak stał za miastem, żeby skrzydła lepiej łapały wiatr. Gdy były żydowskie święta i szliśmy na dłużej do synagogi, to komu zostawialiśmy nasze dzieci? Sąsiadom Polakom, oni zajmowali się nimi jak swoimi. To chyba najlepszy przykład.

Polacy i Żydzi żyli w Polsce razem przez prawie tysiąc lat. Więc oczywiście były przypadki antysemityzmu, dochodziło czasem do pogromów i różnych antyżydowskich incydentów, ale to robili ludzie głupi. Tacy wszędzie się znajdą. Jeszcze za Piłsudskiego nasze życie układało się na ogół dobrze, bo on utrzymywał w kraju porządek i nie dopuszczał do eskalacji antysemityzmu. Dopiero po jego śmierci wszystko zaczęło się psuć. Zaczęła się podejrzliwość, wrogość. Ludzie ulegali antysemickiej propagandzie endecji. Dam przykład. Do naszego wiatraka chłopi przywozili zboże na mąkę. My ją uczciwie ważyliśmy, a oni odbierali worki, nawet nie sprawdzając wagi, bo sobie ufaliśmy. Jednak gdy się zaczęła antyżydowska propaganda, że Żydzi oszukują i nie wolno im wierzyć, niektórzy chłopi dali temu posłuch. Jednego dnia przyjeżdża chłop odebrać mąkę i mówi: zważcie worki jeszcze raz przy mnie, bo chcę sprawdzić, czy mnie nie oszukujecie. Moi wujowie, Eli i Mosze, mówią - dobrze. Ważą przy nim worki i w każdym jest po ćwierć kilo mąki więcej, niż powinno być. Chłop był bardzo zadowolony. A wujowie powiedzieli - widzisz, nie oszukiwaliśmy cię. Ale skoro nam przestałeś wierzyć, to od tej pory będziemy ci odważali dokładnie tyle mąki, ile się należy. Chłop bardzo się zawstydził i potem podobno opowiadał innym, że Żydzi są uczciwi.

 

s

Synagoga w Jedwabnem przed I wojną światową

FOT. MUZEUM PÓŁNOCNOMAZOWIECKIE W ŁOMŻY

Byłem już wtedy dorosły i widziałem, jak od połowy lat trzydziestych narastała wrogość Polaków do Żydów. Zaczęło się pikietowanie żydowskich sklepów, restrykcje dotyczące uboju rytualnego, "getto ławkowe". Również w Jedwabnem bojówki endeckiej młodzieży stały z metalowymi prętami pod sklepami Żydów, żeby Polacy nie mogli u nich kupować. Zaczęły się napaści na Żydów, dochodziło do morderstw. Pamiętam co najmniej dwa pogrzeby Żydów zamordowanych przez polskich chuliganów. Żyliśmy w coraz większym strachu. Przykro to mówić, bo Polska jest moją ojczyzną i moje dzieci do dziś śpiewają polskie piosenki. Ale pod koniec lat trzydziestych już chyba wszyscy Żydzi chcieli opuścić Jedwabne, uciekać z Polski. Ze strachu przed prześladowaniami i nadciągającą wojną. Ja wyjechałem w lutym 1938 roku do Ameryki, ponieważ był tam już mój brat Yehuda. Amerykanie zapytali mnie na granicy, co znaczy moje nazwisko, które z trudem mogli wymówić. Powiedziałem, że "piekarz", po angielsku "baker". No to zapisali mi w dokumentach nazwisko "Baker".

 

Jaka była, pana zdaniem, przyczyna wzrostu antysemityzmu? To wszystko przez Hitlera i ludzi, którzy dali się mu ogłupić. Nie winię wszystkich Polaków, bo jesteście jako naród porządnymi ludźmi. Ale, niestety, niektórzy ulegli hitlerowskiej propagandzie. Hitler bardzo sprytnie wykorzystał antysemityzm endecji, strach Polaków przed wojną, żeby łatwiej było mu okupować Polskę i zrealizować plan zagłady Żydów. Wmawiał Polakom, że zrobi porządek z Żydami, że już są martwi, a Polacy dostaną po nich sklepy, ziemię, domy, dobra. I niektórzy ludzie ulegli żądzy zysku. Ci, którzy mordowali Żydów w Jedwabnem, do takich się zaliczali. To nie byli dobrzy, normalni Polacy, to nie byli porządni chrześcijanie. Większość mieszkańców Jedwabnego w tym nie uczestniczyła. Jedynie grupa zwyrodnialców oraz chuligani z okolicznych wiosek, których zamroczyła chęć zagrabienia żydowskiego mienia.

Gdyby Polacy nie dali się podpuścić Hitlerowi i antysemitom, razem moglibyśmy wiele zrobić. Gdyby przed wojną polskie władze były mądre, Polska mogłaby stać się jednym z najbogatszych i najbezpieczniejszych krajów. Żydzi mieli tu rozwiniętą kulturę, naukę, filozofię. Gdyby była inna atmosfera, to Einstein byłby w Polsce, a nie w Ameryce. A po wybuchu wojny? Przecież moglibyśmy razem walczyć z nazistami, dziesięć procent populacji, które stanowili Żydzi, to nie było mało. Często się nad tym zastanawiam, że może wojna i los Żydów potoczyłyby się inaczej, gdybyśmy razem z Polakami stawili opór Niemcom, gdyby Polacy nie dali się Hitlerowi zarazić nienawiścią do Żydów. Oczywiście, nie chcę tu idealizować i wybielać Żydów, bo też było wielu, którzy odgradzali się od Polaków i dawali się przeciwko nim podpuszczać. Chodzi mi jednak o to, że łączy nas długa wspólna historia i że tego, co wynikało z jej dobrych aspektów, nie udało się lepiej wykorzystać, gdy Żydzi i Polacy razem stanęli wobec śmiertelnego zagrożenia. Przecież Żydzi i Polacy dla siebie wzajemnie nie stanowili zagrożenia.

 

Kiedy dowiedział się pan o masakrze w Jedwabnem? Dopiero po zakończeniu wojny. Jak mówiłem, mój najstarszy brat Yehuda i ja jeszcze przed wojną wyemigrowaliśmy do Stanów Zjednoczonych, ale w Polsce, w Goniądzu, został mój starszy brat Herszel, a mama i jej bracia w Jedwabnem. W czasie wojny niemożliwe było nawiązanie z nimi kontaktu. Herszel, który cudem przeżył wojnę, ukrywał się przed Niemcami. Kiedy pod koniec 1945 roku udało mu się dotrzeć przez Austrię do Włoch, mogliśmy pierwszy raz od kilku lat porozmawiać przez telefon. Spytałem go o mamę, o rodzinę. Powiedział, że wszyscy zginęli. To był szok, bo myśleliśmy z Yehudą, że żyją. Dlaczego? Był w Jedwabnem Żyd, który przechrzcił się na katolicyzm. Po masakrze wydał za pieniądze jeszcze wielu Żydów, którzy przeżyli w okolicy. A gdy kończyła się wojna, zaczął pisać listy za granicę do krewnych zamordowanych jedwabieńskich Żydów, żeby wyłudzić pieniądze. Pisał, że się nimi opiekuje i że potrzebuje pieniędzy na odnowienie synagogi i cmentarza. Co to był za kłamca! Do mnie napisał, że opiekuje się naszą mamą, która leży chora w szpitalu w Łomży. A ona przecież zginęła dwa lata wcześniej w komorze gazowej w Treblince, z żoną i dziećmi Herszla. Przez telefon Herszel powiedział mi: "nie wierz w to, co ten oszust pisze, oni wszyscy zginęli". I wtedy też powiedział mi, co się stało w Jedwabnem. Jemu opowiedziała o tym mama. Tego strasznego dnia, kiedy Polacy mordowali Żydów, jej się udało uciec z Jedwabnego. Przez trzy dni przedzierała się przez lasy i pola, aż dotarła do Goniądza. W Jedwabnem zginęli jej dwaj bracia, Eli i Mosze, oraz ich rodziny.

Z biegiem czasu zaczęły do mnie docierać inne relacje świadków masakry, a przede wszystkim mieszkającego w Australii Icka Neumarka, "Janka", tego, któremu udało się uciec z płonącej stodoły Śleszyńskiego. Wszystkie te relacje, w tym Icka i naszego brata Herszla, oraz wspomnienia o Jedwabnem zebraliśmy z Yehudą w "Izkor", księdze pamiątkowej, którą wydaliśmy w Jerozolimie i Nowym Jorku w 1980 roku. Wiem, że ma się niedługo ukazać w Polsce.

 

Od czasu emigracji do Stanów Zjednoczonych nie był pan w Polsce. Dlaczego? Mój brat Yehuda pojechał do Jedwabnego w 1966 roku. Strasznie to przeżył, wrócił załamany. Nie było grobów zamordowanych, żadnego śladu masakry. Nie było naszego domu i wiatraka. Nie było synagogi. Cmentarz zdewastowany. W domach po Żydach zamieszkali Polacy. Z samochodu Yehuda zobaczył Franka Szelawę, jednego z głównym morderców Żydów. Szelawa uciekł przed nim do domu, pewnie bał się konfrontacji. Brat opisał swój pobyt w Polsce w "Izkor", to bardzo przygnębiająca relacja.

Nie chciałem jechać do Polski głównie dlatego, że nie było wiadomo, gdzie zostali pochowani nasi męczennicy. A ja ich ciągle mam przed oczami, przecież kiedy wyjeżdżałem z Jedwabnego, oni wszyscy żyli. Teraz, jak mówili mi profesor Tomasz Gross i profesor Leon Kieres, miejsce ich pochówku będzie uporządkowane i będziemy się tam wreszcie mogli modlić. Więc już mogę pojechać do Polski. Mam osiemdziesiąt siedem lat i nie wiem, czy dopisze mi zdrowie, ale jeśli Bóg pozwoli, chciałbym pojechać w lipcu na obchody sześćdziesiątej rocznicy masakry. Przede wszystkim modlić się za zamordowanych. Bez nienawiści w sercu do Polaków. Chciałbym też podczas uroczystości powiedzieć parę słów. Postaram się po polsku. Jak do przyjaciół, bo chcemy mieć w Polakach przyjaciół, a nie wrogów. Wrogów mamy dość. Chciałbym powiedzieć, że jeśli nie możemy przywrócić martwych do życia, to najlepszym sposobem uczczenia ich męczeństwa i pamięci jest okazanie skruchy. Tak jak uczynił to papież podczas wizyty w Izraelu. I chciałbym też wyrazić nadzieję, że Polska zadba o każdy żydowski cmentarz, który jest jeszcze zdewastowany. To będzie micwa, czyli dobry uczynek, i Bóg na pewno uzna to za przejaw skruchy.

 

Czy oczekuje pan przeprosin? Oczekuję szczerej skruchy, to najlepsze przeprosiny. I najlepszy sposób, żeby wyciągnąć pojednawczą dłoń do Żydów. Wielu z nich, zwłaszcza w Izraelu, pamięta Polskę, dobrze ją wspomina. Może pana to zdziwi, ale Żydzi są wdzięczni Polsce, że przez tysiąc lat była ich domem, dała im schronienie, tu najpiękniej rozkwitła nasza kultura. Co to za piękny kraj, Polska! Jaka piękna przyroda. Pamiętam Jedwabne, jakie to było piękne miejsce. Mógłbym powiedzieć, do diabła z Polakami, niech przepadną. Jednak proszę mi wierzyć, ja tak nie czuję, Żydzi tak nie czują. Nie myślimy o zemście, tylko Bóg ma prawo się mścić. Chcielibyśmy tylko, żeby mordercy, jeśli jeszcze jacyś żyją, zostali ukarani. Oni tak, bo zasłużyli na karę. Ale zwykli Polacy, zwykli mieszkańcy Jedwabnego? Oni byli porządni, byliśmy dobrymi sąsiadami, przyjaciółmi.

 

W jaki sposób Polacy mieliby okazać skruchę? Trzeba uczyć dzieci, młodzież o tym, co się naprawdę stało w Jedwabnem, żeby nigdy coś takiego się nie powtórzyło. Trzeba czcić pamięć tych niewinnych męczenników, zadbać o żydowskie cmentarze. I zawsze pamiętać, że nigdy nikogo nie wolno krzywdzić, że wszystkim trzeba pomagać, Żyd czy nie Żyd. Tak jak uczy was Chrystus. On też był Żydem i mówił, że jeśli komuś czynisz krzywdę, to jakbyś czynił ją Jemu. Trzeba wpajać to dzieciom i pilnować, żeby były dobrymi Polakami i dobrymi katolikami. Mama mówiła mi, że kto pomaga innym, będzie na zawsze zapamiętany przez Boga. A Antosia Wyrzykowska, która - ryzykując życie - uratowała siedmiu jedwabieńskich Żydów? Kiedy była u mnie, zapytałem ją, czemu tak ryzykowała. Odpowiedziała mi, że kiedy była dzieckiem, ojciec mówił jej: "jak widzisz, że komuś wyrządzają krzywdę, to musisz go ratować". Ona to zapamiętała, tym się kierowała. Właśnie wychowanie jest najważniejsze.

Tym, którzy bezpośrednio mordowali, należy się kara, ci, którzy im pomagali albo się przyglądali, powinni okazać skruchę. I to wystarczy. Dlaczego? Działali pod wpływem Niemców, byli otumanieni hitlerowską propagandą. Tak samo dzieci morderców z Jedwabnego. Czy one są winne czynów swoich rodziców? W naszym prawie mówi się, że jeśli szczerze żałują, okazują skruchę, to nie. Opowiadała mi Agnieszka Arnold, która nakręciła film "Gdzie jest mój starszy brat Kain", że są jeszcze w Jedwabnem tacy, którzy nie żałują. To mnie bardzo martwi. Może teraz, jak się tak dużo o Jedwabnem mówi i pisze w Polsce, oni też będą się poczuwać do skruchy.

Najważniejsze, że zostało przerwane milczenie. Że zaczęliście mówić prawdę o Jedwabnem, bo nie wolno było dłużej czekać. Urodzonych w Jedwabnem ocalała garstka. Ale są rodziny jedwabieńskich Żydów, tysiące, może nawet dziesiątki tysięcy. Im przede wszystkim należy się ta prawda. Ale też wszystkim Żydom i wszystkim Polakom. Bo tylko, opierając się na niej, można od nowa budować przyjaźń między nami. Polacy, jako naród, nie mają złego charakteru. Gdyby nie Hitler, Stalin, paru innych złych ludzi, nie byłoby między nami żadnych problemów.

Dorastałem z Polakami, miałem przyjaciół, byliśmy jak jedna rodzina. Pamiętam, jak szanowali naszego rabina w Jedwabnem, Avigdora Białostockiego. Polscy księża się z nim przyjaźnili, chodzili z nim na spacery, dyskutowali o religii. Wierzę, choć nie ma już Żydów w Polsce, że o tej naszej przyjaźni nie wolno zapominać. Trzeba ją, wykazując dobrą wolę po obu stronach, utrzymywać i umacniać. Jestem przekonany, że nawet ze świadomością tego, co stało się w Jedwabnem, jest to możliwe.

Rozmawiał Krzysztof Darewicz w Nowym Jorku

Rzeczpospolita, 10.03.01 Nr 59