Fotografia Dialog
Świeczka dla Artura

Ja nie jestem Żydem z Polski. Ja jestem polskim Żydem

TYGODNIK POWSZECHNY. 15 stycznia 2002

Reuven Zygelbojm jest najmłodszym bratem Szmula, aktorem i działaczem kulturalnym. Po wojnie wyjechał do Palestyny, stamtąd do RPA. Niedawno powrócił na stałe do Polski. Pod patronatem Kancelarii Premiera wygłasza odczyty połączone z projekcją filmu "Śmierć Zygelbojma" w reżyserii Dżamili Ankiewicz. Oto jego historia...

REUVEN ZYGELBOJM

Jestem najmłodszy z dziesięciorga rodzeństwa, Artur był najstarszy. Różnica pomiędzy nami wynosiła 21 lat. Tylko my dwaj z całej rodziny byliśmy związani z polskością. Artur bardziej politycznie, ja poprzez miłość do kultury polskiej, która wywarła ogromny wpływ na kulturę żydowską. Po wielu latach wróciłem do polszczyzny, którą Tuwim opisał w poemacie "Kwiaty polskie" (Reuven recytuje). Polszczyzna to nie pojęcie geograficzne, to jest wszystko to, co polskie.


"Świat się rozsypał..."


Moja rodzina jeszcze przed moim urodzeniem mieszkała w Krasnymstawie - małym, romantycznym miasteczku nad rzeką Wieprz. Była tam bożnica chasydzka, w której pięknie śpiewano. Nasza rodzina była uboga. Zawsze brakowało jedzenia, zawsze brakowało pieniędzy na komorne. Był taki moment, że mama przez kilka miesięcy nie płaciła za mieszkanie. Poszła do gospodarza domu, Polaka. "Pani Józefowo, czy pani myśli, że ja panią wyrzucę z dziećmi z mieszkania? Na myśl mi nie przyszło! Niech się pani nie martwi, pani zacznie płacić, kiedy pani będzie miała pieniądze" - tak jej powiedział. Artur często to wydarzenie wspominał. To ono sprawiło, że tak całkowicie oddał się idei socjalizmu, że Bund stał się jego prawdziwą rodziną. Wpłynęło także na jego patriotyzm i sympatię do Polaków.


Mieszkaliśmy w Chełmie, na ulicy Piłsudskiego 9. To była suterena, bez słońca, z wilgotnymi ścianami. Miałem tam swój ulubiony kącik, przy piecu, gdzie często siedziałem i śpiewałem piosenki. Mama opowiadała, że byłem ładnym dzieckiem. Sąsiedzi mnie wykradali, żebym pośpiewał u nich w domu. Pamiętam jedną piosenkę z mojego kącika:


"Jasiu krówki gna, na fujarce gra, ale jakie smutne tony...". To chyba było Konopnickiej, ale nie jestem pewny.


Teatrem zainteresowałem się bardzo wcześnie. Należałem do żydowskiego "Teatru Młodych" w Warszawie. To był pierwszy w Polsce teatr eksperymentalny, wzorowany na dokonaniach Michoelsa. Każde przedstawienie graliśmy po 150 razy przy pełnej sali. W 1936 roku nasz teatr został zamknięty za ".nieprawomyślność". Wtedy założyliśmy centrum recytacji poezji żydowskiej. Reżyserowałem też przedstawienia w szkołach żydowskich, choć byłem niewiele starszy od aktorów.


Cały ten świat rozsypał się we wrześniu 1939 roku. Wyszedłem z Warszawy piątego dnia wojny, po apelu Starzyńskiego, aby młodzi mężczyźni uciekali na wschód. Tam mieli nas zmobilizować. Żadnej mobilizacji jednak nie było, panował chaos. Nasza grupa liczyła pięć osób - ja, mój starszy brat z żoną i jeszcze jakieś małżeństwo. Szliśmy w kierunku Chełma Lubelskiego. Dziesięć dni, gdyż samoloty niemieckie bombardowały z morderczą, niemiecką precyzją - co dwie godziny. Bardzo trudno było dostać cokolwiek do jedzenia. Chłopskie chaty były zamknięte, po podwórkach biegały psy. Pamiętam, jak w szóstym dniu zbliżyliśmy się do miasta, by zaopatrzyć się tam na dalszą drogę. Wtem nadlecieli Niemcy i miasteczko stanęło w płomieniach. Poszliśmy dalej. W lesie znaleźliśmy cztery ubogie chałupy. Tylko w jednej furtka była otwarta. Z chaty wyszła chłopka - z maleńką dziewczynką na rękach. Zapytałem, czy można kupić coś do jedzenia. Powiedziała "wejdźcie". Przyniosła wodę do umycia i poszła do kuchni. Po chwili poczuliśmy zapach jedzenia - coś się smażyło. Na stole był czarny, chłopski chleb, masło i mleko. Przyniosła ogromną patelnię z jajecznicą. Chciałem zapłacić, ale odmówiła. Zareagowałem tak, jak reaguję teraz (silne wzruszenie). Podszedłem do niej i zapytałem: "a czy pani wie, że...". Przerwała mi: " że jesteście Żydami? Oczywiście, że wiem, ale jest wojna. Niemcy są przeciwko nam i przeciwko wam. Jesteście polskimi obywatelami. Dokąd teraz biedne dzieci pójdziecie, co zrobicie?". Mówiąc to, tak matczynie pogłaskała mnie po twarzy. Ucałowałem jej szorstką dłoń; nigdy nie czułem się tak dobrze. Wracając po sześćdziesięciu latach do Polski, przyjechałem odszukać tę właśnie kobietę. Nie fizycznie, ale Polskę, którą ona reprezentuje...


"Z zabijania zrobiono festyn"


Ojca nie pamiętam (zmarł bardzo wcześnie). Matka była wtedy młodą kobietą. Ale jak wdowa z dziesięciorgiem dzieci może być młoda? Przez całe dzieciństwo marzyłem, żeby ktoś zaprosił mnie do pełnego stołu i powiedział, że mogę jeść, ile chcę. To marzenie spełniło się dopiero w 1937 roku, kiedy Artur zabrał mnie do restauracji i wreszcie najadłem się do syta.


W Warszawie mieszkaliśmy przy ulicy Długiej 12. Mama była osobą bardzo pobożną. My natomiast byliśmy lewicującymi arogantami bez poszanowania dla religijności matki. Później uświadomiłem sobie, że nasza arogancja wobec niej była straszna. To przecież nasz świat, nasze idee zbankrutowały, to matka była silna i mądra. Kiedyś wychodząc do bożnicy w święto Yom Kipur (wtedy obowiązuje post), zostawiła nam przygotowane jedzenie. Powiedziała wtedy: "jeżeli już nie pościcie, to ja wolę, żebyście zjedli koszerne".


Po 17 września 1939 roku Chełm znalazł się po radzieckiej stronie. Wkrótce okazało się, że nastąpiła korekta i do miasta wejdą Niemcy. Postanowiliśmy uciekać za Bug. Chcieliśmy zabrać matkę, ale ona powiedziała: "Ja w ogóle nie rozumiem waszego świata. Znowu chcecie uciekać. Jestem starą, pobożną kobietą, mam zaufanie do Boga. On mnie i wam pomoże. Jedźcie z Bogiem". Dopiero wtedy dostrzegłem jej piękne, czarne oczy. Może miałem przeczucie, że już się nie zobaczymy?


Po rozstaniu z matką trafiłem do Białegostoku, gdzie grałem w Państwowym Teatrze Żydowskim. Pisałem listy do matki, gdyż wtedy jeszcze panowała przyjaźń między Hitlerem i Stalinem. Później nasz kontakt z matką się urwał.


Co się z nią stało, dowiedziałem się dopiero w Palestynie, w 1949 roku. Po śmierci znajomego poety brałem udział w uroczystościach wspomnieniowych, recytowałem jego wiersze. Po moim wystąpieniu podszedł do mnie człowiek i zaczął coś mówić mieszaniną polskiego i jidysz. W potoku słów usłyszałem "twoja matka". W pobliskiej kawiarni opowiedział mi historię jej śmierci. Człowiek ten okazał się moim przedwojennym znajomym z Bundu. Przetrwał wojnę dzięki dobremu wyglądowi, wędrując po wsiach jako mnich. W czerwcu 1942 roku znalazł się we wsi, gdzie znaleziono ukrytą u polskiego chłopa moją matkę i rodzinę Dobkowskich, naszych sąsiadów z Chełma. Była niedziela. Z zabijania zrobiono festyn, chłopi byli odświętnie ubrani. Na rynku stał esesman, Ukrainiec, a przy nim prawie rozebrana dziewucha. Esesman pozwolił jej odegrać główną rolę w tej zabawie.


Dziewczyna zastrzeliła Dobkowskich, którzy wpadli do wykopanego wcześniej dołu. Na jego skraju stała mama i krzyczała. Z tego wszystkiego przekrzywiła się jej peruka, noszona przez religijne Żydówki, z boku wystawały siwe włosy. Ludzie śmiali się z niej...


Dziewczyna wystrzeliła do matki , ale tylko ją zraniła. Wtedy wzięła od esesmana szpicrutę i z całej siły uderzyła matkę, która wpadła do dołu. Dziewczyna wzięła łopatę i zaczęła ją żywcem zakopywać...


Kazałem swojemu znajomemu kilka razy opowiedzieć tę historię. Zacząłem widzieć całą sytuację. Profesor Maria Janion napisała kiedyś, że marzyciel jest tam, gdzie go nie ma i nie ma go tu, gdzie jest. Taka sama sytuacja była z Arturem - wydawało mi się, że byłem z nim tam w Londynie... (chodzi o samobójstwo w 1943). Teraz widzę tę wyśmiewaną przez nas starą, połataną perukę, jako koronę na głowie matki.


"Ty jesteś bladź!"


W 1941 Hitler uderzył na ZSRR. Musiałem znowu uciekać, tym razem w głąb imperium. Byłem w Bucharze, Samarkandzie, w pięciu azjatyckich republikach. W końcu z grupą teatralną, w której byli moi znajomi, zatrzymałem się w Turkmenii, na granicy Iranu. Tam, przy armii Andersa, znajdowała się polska delegatura. Dowiedziałem się, że w miejscowym teatrze jest wolny etat. Nie mówiłem po rosyjsku, ale dyrektorem był niejaki Karatow - Żyd, dawny aktor Teatru Żydowskiego w Moskwie. Po rozmowie z nim dostałem posadę inspicjenta (pomocnika reżysera).


W 1943 roku, w kwietniu lub maju, stałem w kolejce do stołówki. Podszedł do mnie jeden z aktorów i pokazał mi wydawaną przez polską delegaturę w Kujbyszewie "Gazetę Polską". "Tutaj jest wzmianka o twoim bracie, który jest w polskim rządzie w Londynie" - powiedział.


W tym czasie stosunki polsko-sowieckie były już napięte. Wziąłem gazetę i poszedłem do delegatury. Przyjęło mnie dwóch Polaków. Nie chcieli wierzyć, że jestem bratem członka polskiego rządu. Jeden z nich był w PPS-ie i przed wojną zetknął się z moim bratem. Zapytał czy mogę powiedzieć coś charakterystycznego o Arturze. Przypomniałem sobie, że miał dziwny sposób chodzenia - wspinał się przy tym na palce. Pokazałem im ten chód i oni, śmiejąc się zapytali, co mogą dla mnie zrobić. Poprosiłem o wysłanie informacji o mnie do Londynu. Po kilku dniach Artur odpowiedział, że się bardzo cieszy i żeby mi pomogli jak tylko mogą.


Dostałem piękną tweedową marynarkę, która później odegrała wielką rolę. W Rosji sowieckiej pełno było agentów NKWD i informacja o moich powiązaniach szybko do nich dotarła. Pewnego dnia, po przedstawieniu zostałem aresztowany. Przesłuchania trwały pięć dni. Kazali mi napisać swój życiorys. Napisałem. Zaczęli się śmiać: "To jest twój życiorys? Kłamiesz! Dlaczego nic nie piszesz o swoim bracie, tym faszyście! Jak Żyd może być członkiem rządu faszystowskiego! On też w takim razie jest faszystą!". Trzy razy pisałem ten życiorys. W końcu nic nie uzyskawszy powiedzieli, że będę wolny, jeśli podpiszę współpracę. Nie uważam się za bohatera, ale wtedy pomyślałem, że jeśli podpiszę, będą mnie mieli w garści. Odmówiłem. Enkawudzista zaczął na mnie krzyczeć:


"Ty jesteś bladź! My obroniliśmy cię przed Niemcami, a ty nie chcesz nam pomagać!". Odpowiedziałem, że mógłby mnie w taki sposób wyzywać, gdybym podpisał. Oficer wpadł w furię i z całej siły uderzył mnie kolbą pistoletu. Straciłem przytomność. Kiedy się ocknąłem, powiedzieli: idź. Wróciłem do teatru, gdzie pomimo ryzyka przyjęto mnie życzliwie. Kilka tygodni później zostałem aresztowany i zesłany na Syberię. Znajoma sprzątaczka z NKWD ostrzegła mnie, że wydano rozkaz, iż nie mam prawa wyjść z łagru. Postanowiłem uciec. Okazja nadarzyła się podczas postoju na stacji rozrządowej w miasteczku, gdzie wcześniej znajdował się punkt werbunkowy Andersa. Było tam wielu Żydów, których nie przyjęto do armii. Był tam również mój znajomy z Bundu, stolarz. Powiedziałem wartownikowi, że bardzo boli mnie brzuch i muszę wyjść z wagonu. Poszedłem między pociągi i zacząłem biec pomiędzy wagonami. Odnalazłem mojego znajomego i opowiedziałem mu wszystko. Obiecał mi pomóc.


Nazajutrz przyprowadził kobietę, której mąż zmarł. Sprzedała mi jego dokumenty w zamian za marynarkę z delegatury. Nazywałem się teraz Eljasz Młynek. Była mroźna, syberyjska zima 1943 roku.


"Rosji miałem dosyć"


Przy pomocy przyjaciół udało mi się dotrzeć do Uzbekistanu, gdzie zatrudniłem się w charakterze stróża winnicy. Jakież tam były piękne winogrona! Mieszkałem u pewnego Ukraińca, z którego córką - Ludmiłą szybko się zaprzyjaźniłem. Zbliżało się jakieś sowieckie święto i z tej okazji przygotowywano przedstawienie. Ludmiła zaprosiła mnie na próbę. To była czysta propaganda. We mnie jednak od razu odezwała się dusza aktora i zaproponowałem, aby dodać jakąś piosenkę. Sam ją zaśpiewałem w czasie przedstawienia. Wszyscy zorientowali się, że nie jestem robotnikiem.


Zbliżyłem się w tym czasie z Ludmiłą, która chciała, żebym został z nią w Uzbekistanie. Postanowiłem jednak wrócić, by odszukać rodzinę. Pojechałem do Stalinabadu, gdzie z polskiej gazety, wydawanej już przez ZPP (Związek Patriotów Polskich), dowiedziałem się o śmierci Artura...


Postanowiłem wstąpić do tworzonej armii polskiej (Berlinga), ale tam nie chcieli przyjmować zbyt wielu Żydów. W moim dokumencie, w rubryce narodowość, było wpisane "Żyd". Znajomy zaprowadził mnie do starego Żyda z Sosnowca, chemika. Ten wziął dokumenty i wyszedł. Po godzinie w rubryce narodowość widniało: "Polak". Bez trudu wstąpiłem do armii.


Kiedy dotarliśmy do Polski, w Lublinie zostałem oddelegowany do Komitetu Żydowskiego. W domu kultury urządziliśmy szpital dla ocalonych z Holocaustu. Było ich mnóstwo, wyglądali okropnie. Któregoś razu, kiedy szedłem między nimi, zatrzymał mnie głos: "hava Zygelbojm" (towarzyszu Zygelbojm). Rozpoznałem znajomego z Bundu, poetę. Przed wojną spotkałem się z nim w Kałużynie, gdzie recytowałem poezję. Miał piękną żonę i córeczkę. Nie chciałem go o nie pytać. Sam zaczął mówić. Jego żona zginęła w getcie. Córeczka padła ofiarą łapanki do obozów koncentracyjnych. Pod jego nieobecność zabrali ją żydowscy policjanci. Poszedł do komendanta, który był jego znajomym i prosił o jej zwolnienie. Ten zgodził się, pod warunkiem, że na jej miejsce przyprowadzi inne żydowskie dziecko. Statystyka musiała się zgadzać. Odmówił i dziewczynka zginęła.


Nie widział sensu życia. "Czy jeszcze będę mógł pisać poezję, czy będę mógł się zakochać?" - pytał. Dziesięć lat później spotkałem go w Jerozolimie. Miał piękną żonę i córeczkę, był bardzo religijny. Dlatego zawsze mówię historykom: nie mówcie ilu straciliśmy. Zacznijcie mówić, co straciliśmy, bo każde życie to osobna wartość. Przykład mojego przyjaciela to jest największy heroizm, heroizm życia.


Szybko zrozumiałem, że Polska powojenna to nie Polska, a Rosja. A ja miałem Rosji dosyć. Spotkałem pewnego chłopaka, członka organizacji syjonistycznej i postanowiliśmy uciec do zachodnich stref okupacyjnych. Przez Pragę, Bukareszt i Budapeszt dostaliśmy się do Grazu (Austria), gdzie była granica. Po jej przekroczeniu dostaliśmy się do żydowskiej brygady w armii brytyjskiej, a później do obozu UNRR-a .


Pewnego dnia poszedłem do kantyny oficerskiej. Przy jednym ze stolików siedzieli Amerykanie. Jeden z nich co chwila wtrącał słowa w jidysz. Podszedłem do niego i spytałem o godzinę w tym języku. Zdziwił się bardzo i zaczął wypytywać o moje losy. Kiedy się rozstawaliśmy, dał mi ten zegarek (Reuven pokazuje srebrną Omegę). Jestem bardzo przywiązany do tej pamiątki.


Po opuszczeniu obozu uchodźców sześć lat spędziłem w Palestynie. W 1953 roku wyjechałem do RPA, dokąd wcześniej wyemigrowali moi bracia.


"To jest moja ojczyzna"


W kwietniu 1945 roku stałem w martwej Warszawie. Stałem na ruinach getta, w miejscach, gdzie żyłem, pracowałem. Nie mogłem płakać, nie mogłem mówić, nie krzyczałem... Miałem tylko jedną myśl: uciekać. I uciekałem przez blisko sześćdziesiąt lat. Nie czytałem, nie mówiłem ani nie pisałem po polsku. Myślałem, że uciekłem, ale okazało się, że nie.


W 1994 roku odszukała mnie polska ambasada, która przygotowywała obchody pięćdziesiątej rocznicy wyzwolenia Oświęcimia. Zgodziłem się wystąpić i nastąpił przełom. Powiedziałem wtedy: "Ja nie jestem Żydem z Polski, ja jestem polskim Żydem. Jeżeli jestem tym, kim jestem, to tylko dlatego, że jestem polskim Żydem". Po tych uroczystościach ambasador zaprosił mnie do Polski. Postanowiłem pojechać. Wielokrotnie musiałem się tłumaczyć z tej decyzji. 95 procent Żydów w RPA, pochodzi z Litwy. Nienawidzą Polaków, uważając ich za gorszych od Niemców. Ja zawsze broniłem Polski.


To przecież nie ona budowała obozy! Nie mówię, że w Polsce nie było antysemityzmu. Ale połączyć antysemityzm z pogańskim nazizmem, to dawanie wielkiej satysfakcji Hitlerowi! Żaden inny kraj nie pamięta tak o Arturze Zygelbojmie, jak Polska (w Warszawie jest jego pomnik). W Ameryce, gdzie mieszka tylu Żydów, nie ma nawet jego ulicy. Ja jestem przeciwny antysemityzmowi, ale też antygoizmowi, który istnieje.


Teraz jestem po raz trzeci w Polsce i wróciłem na stałe. To jest moja ojczyzna. Jestem pod opieką kancelarii premiera, która mi pomogła w otrzymaniu mieszkania. Jeżdżę po Polsce z pokazami filmu "Śmierć Zygelbojma". Poznałem wielu ludzi - ostatnio ministrów Bartoszewskiego i Siwca - którzy są mi bardzo życzliwi.


Kiedy jestem sam, często myślę o Arturze. Kiedyś często mnie pytano, czy jego ofiara była potrzebna. Nie wiem, bo nie znam takiej miary. Nie jestem cynikiem. Zawsze jednak przychodzi mi na myśl to, co o nim napisałem: "Cała ciemność nie może stłumić jednej świeczki, ale płomień jednej świeczki rozjaśnia całą ciemność".


Opowieści Reuvena Zygelbojma wysłuchał Artur Klimaszewski.