|
Grand Press |
Za ten tekst ks. Stanisław
Musiał otrzymał w 1998 r. nagrodę Grand Press
- "polskiego Pulitzera", jakim honoruje się
najważniejsze teksty polskiej prasy. Dla "Tygodnika" tekst
okazał się jednym z tych, które "nadały naszemu
pismu oblicze", jak powiedział, żegnając ks.
Musiała, redaktor naczelny pisma - ks. Adam
Boniecki. |
|
|
|
Na początku lat 80. zeszłego stulecia w Berlinie ks. Adolf Stoecker,
nadworny kaznodzieja cesarski, działacz ruchu chrześcijańsko-społecznego
- postać znana wówczas w protestantyzmie niemieckim - grzmiał podczas
jednego ze swych kazań: "Nie spoczniemy (...) dopóki nasz naród niemiecki
(...) nie powstanie, żeby zrzucić z siebie panowanie żydowskie. Kraju
niemiecki, chrześcijański narodzie, napominam Cię, przebudź się!".
W protokole z wystąpienia ks. Stoeckera odnotowano skwapliwie, że wezwanie
kaznodziei do przebudzenia się narodu zostało przyjęte "nie milknącym
huraganem oklasków".
Dzisiaj wiemy, jakie demony zostały obudzone w Niemczech i w Europie,
także za sprawą kaznodziejów katolickich i protestanckich w rodzaju
ks. Stoeckera. Owo przebudzenie nienawiści kosztowało życie sześciu
milionów Żydów, bo tyle żydowskich ofiar pochłonął antysemityzm nazistowski.
Nowe tabu?
W niedzielę, 26 października br., ks. prałat Henryk Jankowski, proboszcz
parafii św. Brygidy w Gdańsku, oświadczył m.in., że "nie można tolerować
mniejszości żydowskiej w polskim rządzie, bo naród się tego boi". Nie
była to pierwsza wypowiedź antysemicka w ustach księdza prałata. Za
niektóre z nich przepraszał w liście z dnia 4 lipca 1995 r. skierowanym
do swojego ordynariusza.
Sprawa ks. Jankowskiego dawno wyszła poza granice naszego kraju. Wydaje
się, że i Gdańsk jest już za ciasny dla księdza prałata. Depesze agencyjne
cytowały wypowiedź ks. Jankowskiego z 5 listopada br. nie skądinąd,
ale z Rzymu, stolicy zachodniego chrześcijaństwa: "To, co naród polski
myśli, ja powiedziałem głośno. Nie przez pomyłkę, ale z przekonaniem".
Wszystko wskazuje na to, że zainteresowanie sprawą ks. Jankowskiego
na Zachodzie nie maleje, tylko rośnie. Z wielką przykrością trzeba
powiedzieć, że do nazwisk Polaków i do wydarzeń z polskiej historii
najnowszej, przez które postrzegana jest Polska, dołączył z racji swych
antysemickich wystąpień "polski prałat z Gdańska" (niektórzy mają kłopoty
z jego nazwiskiem).
Gdyby ks. prałat Jankowski jednak sądził, że zainteresowanie światowych
mass mediów zaczyna się i kończy na jego osobie, a zatem, że stał się
człowiekiem rzeczywiście sławnym, to muszę go rozczarować. Wypowiedzi
antysemickie same w sobie należą do gatunku nudziarstwa ideologicznego
(nudziarstwa, które jest oczywiście szalenie niebezpieczne). Z natury
są ubogie intelektualnie i wyświechtane, jak wszelkie poglądy fanatyczne.
Dlaczego zatem światowe media tak bardzo interesują się sprawą księdza
Jankowskiego?
Na obecnym etapie tym, co interesuje opinię światową, są nie takie
czy inne poglądy i wypowiedzi antysemickie ks. Jankowskiego, tylko
kwestia: jak reagują na te wypowiedzi Polacy? To jest dla międzynarodowej
opinii publicznej ważne i ciekawe. I nie można mieć tego za złe światowym,
a zwłaszcza zachodnim mediom. Mają do tego święte prawo. Przecież chcemy
wejść do rodziny państw europejskich. Dla krajów zachodnioeuropejskich
nie jest rzeczą obojętną, z kim się wiążą. Mają one różne problemy,
ale nie mają już problemu antysemityzmu występującego w tak ostrej
formie. Chorobę społeczną, której nazwa kliniczna brzmi: "antysemityzm",
kraje te znają z własnego doświadczenia. Niektóre zapłaciły za nią
wielką cenę. Czy przy bezpiecznym, dostatnim stole jest im potrzebny
chory partner?
Jak reagują na wystąpienia antysemickie ks. Jankowskiego Polacy? Jak
sobie z tym problemem radzą?
Gdyby w którymś kraju zachodnim duchowny, ksiądz katolicki o podobnym
rozgłosie co ks. prałat Jankowski (ów rozgłos zawdzięcza on, jak
sądzę, swej wierności "Solidarności", wtedy gdy mało osób okazywało
tę wierność publicznie), wystąpił z podobnymi opiniami antysemickimi,
to - tak myślę - wielu ludzi dobrej woli wyszłoby na ulicę, by protestować.
U nas jest to jak na razie niemożliwe. Choć wydaje się dzisiaj, że
budzi się wrażliwość i solidarność społeczna, to - jak dotąd - manifestuje
się ona tylko w jednym przypadku: gdy dokonany zostanie szczególnie
bestialski mord. Sądzę, że trzeba będzie w naszej ojczyźnie długo
czekać, by antysemicki występek czy wypowiedź postawiły ludzi na
nogi. Po tym wszystkim, co się stało na naszej ziemi, dokonane rękami
nazistów, wciąż brak społecznej świadomości, że antysemityzm ze swej
natury i w każdej swej formie jest śmiercionośny, choć najczęściej
nie wprost i nie od zaraz. Mści się tutaj nasza przeszłość. Kiedyś
temat antysemityzmu stanowił tabu, a być patriotą - w wykładni rządzącej
partii komunistycznej - znaczyło być antysyjonistą (co w praktyce
równa się byciu antysemitą).
Jak jednak można się dziwić, że antysemityzm w odbiorze społecznym
nie jest postrzegany jako groźne zło, skoro w przypadku ks. Jankowskiego
zawiodły całkowicie wielkie ciała opiniotwórcze i autorytety moralne?
Mam na myśli polityków, ludzi kultury i - niestety - Kościół.
Hańba milczenia
Polityków sprawa ks. Jankowskiego wydaje się nie interesować, a już
na pewno nie spędza im ona snu z powiek. Mają pełne ręce roboty:
nowy Sejm, nowy Senat, nowy rząd, nowi wojewodowie i ich zastępcy.
Lekcja z historii: to, że w naszym stuleciu młode demokracje europejskie
padły, bo nie przywiązywały wagi do pełzającego faszyzmu i antysemityzmu,
jest w ich świadomości czymś tak obcym i odległym jak wojny napoleońskie.
Przedziwna wydaje się zwłaszcza bezczynność tych sił politycznych,
które swą kolebkę plasują w Gdańsku. To, że w opinii światowej przemienia
się powoli symbolika Gdańska: z miasta, które zapoczątkowało wyzwolenie
się Polski i Europy Wschodniej spod jarzma komunistycznego, ku miastu-stolicy
antysemityzmu polskiego, ba, wręcz europejskiego, wydaje się do nich
nie docierać. Skądinąd dziwną również rzeczą wydaje się bierność
samych gdańszczan: widocznie rok 1945 stanowi całkowitą cezurę w
kultywowaniu wielkich tradycji tysiącletniego grodu.
Jeśli idzie o tych, których nazywamy ludźmi kultury, to i oni również
popadli w wielką niemoc. Wystąpienia antysemickie ks. Jankowskiego
są owszem, odnotowywane z oburzeniem, ale daleko twórcom kultury
w tej materii do dynamizmu, który kiedyś przejawiali - by wspomnieć
dawne dobre pod tym względem czasy, kiedy to w redakcji "TP" prawie
co tydzień podpisywane były jakieś protesty zbiorowe bez oglądania
się na groźbę ubeckich represji. Najwidoczniej ludzi kultury paraliżuje
widok sutanny. Byłoby oczywiście całkiem źle, gdyby uważali sprawę
ks. Jankowskiego za "wewnętrzne" zmartwienie Kościoła. Myliliby się
wtedy srodze. Spawa ks. Jankowskiego hańbi Polskę, każdego Polaka
i Polkę, wierzących i niewierzących. Hańbi w oczach świata, a co
najważniejsze brutalizuje nas samych.
Jak radzi sobie Kościół w sprawie ks. Jankowskiego? Prawdę mówiąc,
odpowiedź na to pytanie najchętniej zostawiłbym historykom, którzy
zajmą się tą sprawą szczegółowo. Bo jak tu pisać o reakcjach biskupów
- a o tym trzeba by pisać - na wypowiedzi antysemickie ks. Jankowskiego,
żeby nie urazić któregoś z naszych pasterzy. Chrystus jednak przykazał
nam: "Niech mowa wasza będzie tak tak, nie nie". I tym się chcę kierować.
Nie będę cytował nazwisk, choć z góry przepraszam, że konsument mass
mediów na co dzień nie oprze się pokusie podwiązania konkretnej wypowiedzi
do konkretnej osoby.
Reakcję pasterzy na wypowiedzi antysemickie ks. Jankowskiego uszeregowałbym
wedle czterech postaw. Jedna z nich to pobłażliwość bez granic, płynąca
z niedostrzegania problemu. Bo jak inaczej ocenić wypowiedź jednego
z pasterzy z dnia 4 listopada: "Ks. Jankowski jest człowiekiem o
specyficznym temperamencie i wypowiada się w swoim stylu, zresztą
nie pierwszy raz... Jest to człowiek zdolny, kochający Kościół, kochający
Ojczyznę, trochę inaczej może niż inni, ale poza swoim temperamentem
przecież ma ogromnie dużo walorów".
Inna postawa to kluczenie, nienazywanie rzeczy po imieniu, uciekanie
się do sformułowań, których sens trudno rozgryźć, posługując się
logiką arystotelesowską. Bo jak rozumieć sformułowanie, że ks. Jankowski
"wpada w pułapki antysemityzmu"? O jakie pułapki tutaj chodzi? Kto
zastawia te sidła? Jak rozumieć argumentację, że ks. Jankowski nie
jest antysemitą, bo "spotyka się i przyjaźni z Żydami w Stanach Zjednoczonych
i w Polsce, ma dobre kontakty ze wspólnotą żydowską na Wybrzeżu".
I najbardziej sofistyczne stwierdzenie: "Gdyby nie zajmował się polityką,
to na pewno nie byłby posądzany o antysemityzm". Polityka i antysemityzm
to dwie całkiem różne sprawy. Antysemityzm w nauczaniu kościelnym
to grzech przeciw Bogu i ludzkości. Polityka - nie. Polityka jest
sztuką rządzenia się społeczności ludzkiej. Może być rzeczą "brudną",
ale nie musi. Zajmowanie się polityką, nawet w przypadku księdza,
zajmowanie się dla duchownego niedozwolone, nie musi owej osoby automatycznie
narażać na "posądzenia o antysemityzm". Na szczęście - szczęście
w nieszczęściu - nie wszyscy rozpolitykowani duchowni w Polsce są
antysemitami.
Trzecia postawa, najwygodniejsza, to pozycja obserwatora z zewnątrz.
Można grać wtedy na różnych rejestrach. Raz na rejestrze rzetelnej
oceny ("poglądy maniakalne"), innym razem na rejestrze "wisielczego
humoru" (w przypadku redaktora z "Życia", który na pytanie o kary
kościelne, przewidziane przez kodeks prawa kanonicznego za naganne
wystąpienia ks. Jankowskiego, otrzymał odpowiedź: "Od upomnienia
do ćwiartowania - żartuje bp... - ćwiartowania się już nie stosuje,
ale arcybiskup gdański ma całą gamę środków przewidzianych przez
prawo kościelne" (cytat z "Życia", wykropkowanie moje). Innym wreszcie
razem - na rejestrze, którego wolę nie komentować (w wywiadzie dla
dziennika belgijskiego "Le Soir") - cytuję za prasą polską: "Zapytany,
dlaczego Episkopat toleruje antysemickie wypowiedzi ks. Jankowskiego,
które przynoszą Polsce taką szkodę za granicą, odparł: Drogi panie,
nie jestem psychiatrą". Co ów dziennikarz pomyślał sobie o Kościele
polskim? Warto dodać, że sprawa klasztoru oświęcimskiego wzięła swój
początek od artykułu, który ukazał się właśnie w "Le Soir" w październiku
1985 r.
Wreszcie czwarta postawa, której można się jedynie domyślać ze skąpych
tu i ówdzie wypowiedzi odnotowanych przez środki przekazu: "wielkie
cierpienie z zaistniałej sytuacji, modlitwa, pokuta. Ale te sprawy
zna dokładnie tylko Bóg".
Jak należy ocenić trzy pierwsze postawy? Nie można ich inaczej nazwać
jak banalizacją zła. A banalizacja zła bywa gorsza od zła samego,
bo usypia sumienia i zamazuje granice między dobrem a złem. Dziwi
odpowiedź jednego z uczestników delegacji Episkopatu przed wyjazdem
do Brukseli na spotkania z przedstawicielami Unii Europejskiej -
na pytanie dziennikarzy Katolickiej Agencji Informacyjnej, czy sprawa
ks. Jankowskiego będzie przedmiotem rozmów w Brukseli, odpowiedział
on: "Nie wiem, czemu musielibyśmy o tym rozmawiać, po co z wypowiedzi
jednego z dwudziestu pięciu tysięcy polskich księży robić aferę międzynarodową.
Jest to ogromna przesada, sam temat nie zasługuje na takie traktowanie".
Trudno zgodzić się z twierdzeniem, że temat antysemityzmu nie zasługuje
na rozmowę na wysokim szczeblu brukselskim (jeśli odpowiadający miał
na myśli "antysemityzm" przy słowach "sam temat"). Trudno też zgodzić
się z dewaloryzacją jednostki. Wszystko, co dobre i złe na świecie,
brało i bierze ostatecznie początek od jednostkowej duszy. By posłużyć
się przykładem kościelnym: Ariusz w IV w. był tylko "jednym" z wielu
tysięcy księży w Egipcie, a jego poglądy, właśnie "arianizm", zachwiały
Kościołem, i to w całym cesarstwie rzymskim.
Istota sprawy ks. Jankowskiego tkwi w tym, że nie wszyscy biskupi
przekonani są co do antysemickości wypowiedzi księdza prałata z dnia
26 października (pomijam tu już jego inne podobne wypowiedzi). Owszem,
skłonni są uznać ją za "polityczną", ale nie "antysemicką". Jeden
z pasterzy, cytuję za KAI z 4 listopada: "Podkreślił (...), że wypowiedź
proboszcza św. Brygidy nie była antysemicka, lecz polityczna".
Czy rzeczywiście wypowiedź ks. Jankowskiego była tylko polityczna?
Cytuję tę wypowiedź jeszcze raz: "Nie można tolerować mniejszości
żydowskiej w polskim rządzie, bo naród się tego boi". Pomijam
sprawę, czy w rządzie polskim istnieje rzeczywiście "mniejszość
żydowska", czy też nie. Osobiście muszę wyznać, że nic mi o
tym nie wiadomo. Niejasne jest też znaczenie słowa "mniejszość"
(zważywszy, że w rządzie polskim zasiadają 23 osoby, ile osób
miałaby liczyć owa rzekoma "mniejszość"?). Ponadto niejasne
jest znaczenie przymiotnika "żydowska". Chyba nie chodzi tutaj
o osoby zrzucone na dach gmachu Urzędu Rady Ministrów przez
obcy desant?
Wypowiedź ks. Jankowskiego - tak jak ona brzmi - jest nie tylko
wypowiedzią antysemicką (bez dalszego przymiotnika), ale -
wypisz wymaluj - wypowiedzią antysemicką w najgorszym wydaniu,
bo hitlerowskim. Już kilka dni po objęciu władzy - a objął
ją legalnie - Hitler zaczął wdrażać program "nietolerowania"
Żydów. Na pierwszy plan poszli sędziowie i adwokaci pochodzenia
żydowskiego (ponieważ nie przygotowano jeszcze odpowiednich
"praw", akcja ta prowadzona była jeszcze w sposób względnie
"humanitarny": nasłani bojówkarze przeszkadzali sędziom i adwokatom
w czasie wykonywania ich pracy i w ten sposób zmuszano ich
do brania przymusowego urlopu). Hitler osobiście doglądał prac
legislacyjnych, które miały na celu usunięcie z wszelkich urzędów
osób żydowskiego pochodzenia. Prawo w tej materii zostało przyjęte
7 kwietnia 1933 r. z cyniczną klauzulą, że wyjęci są spod niego
byli uczestnicy walk na froncie podczas wojny. Po krótkim czasie
przyszła kolej na inne grupy zawodowe: lekarzy, profesorów,
kupców, robotników. Biurokracja nazistowska wikłała się w sytuacje
wręcz groteskowe, oczywiście niezwykle uciążliwe dla dotkniętych
restrykcjami. I tak np. od sierpnia 1941 r. osobom żydowskiego
pochodzenia nie wolno było bez specjalnego pozwolenia korzystać
z "szos, dróg wodnych i kolei". Jadąc do pracy można było korzystać
z środków komunikacji publicznej, jeśli odległość wynosiła
ponad 7 km, a w przypadku dzieci uczęszczających do szkoły:
ponad 10 km w jedną stronę, z tym że trzeba było zawsze odstąpić
miejsce siedzące Aryjczykom. Wszystkie te formy "nietolerowania"
osób żydowskiego pochodzenia posiadają swoją własną żelazną
logikę wewnętrzną. Bo jeśli kogoś nie można "tolerować w rządzie",
to dlaczego miałoby się go tolerować jako nauczyciela, lekarza,
a nawet pucybuta? U końca tego logicznego ciągu zostawało tylko
jedno: likwidacja fizyczna osoby "nietolerowanej".
Wielka szkoda, że autorytety religijne, autorytety moralne
w naszym kraju uparcie starają się wykazać, że czarne jest
białe. Samym powtarzaniem, choćby ze świętym uporem, nikogo
się o tym nie przekona. Nie ulega najmniejszej wątpliwości,
że cytowana wypowiedź ks. Jankowskiego wywodzi się w prostej
linii z nazistowskiego antysemityzmu, niezależnie od tego,
czy sam autor tej wypowiedzi o tym wie i czy zdaje sobie z
tego sprawę.
"Nietolerowanie" drugiego człowieka tylko ze względu na jego
biologiczne pochodzenie jest ciemnym zaułkiem myślowym: wkracza
się tutaj na teren, gdzie kończy się wszelkie rozumowanie,
gdzie gasną wszelkie światła w umyśle ludzkim, zaiste wchodzi
się w krainę absurdu i śmierci. Mieć za złe np. Napoleonowi,
że się urodził na Korsyce z takich, a nie innych rodziców,
jest rzeczą całkowicie absurdalną, bo on na to nic nie poradzi.
Można go osądzać za jego słowa i czyny, ale nie za pochodzenie.
Żeby to lepiej pojąć, posłużę się jeszcze jednym przykładem,
tym razem z konotacją polską, oczywiście przykładem całkowicie
fikcyjnym. W 2050 r. zbiera się konklawe, by wybrać nowego
papieża. Wśród przepisowej liczby elektorów jest "mniejszość
polska" - ośmiu kardynałów. Zazwyczaj wybiera się papieża spośród
kardynałów biorących udział w konklawe. Tuż przed pierwszym
głosowaniem podnosi się z miejsca kardynał prowadzący konklawe
i oświadcza, że dla dobra Kościoła nie można głosować na żadnego
kandydata z "mniejszości polskiej". Pytany, czy kardynałowie
polscy nie posiadają odpowiednich kwalifikacji dla piastowania
papieskiego urzędu, odpowiada, że wszyscy posiadają wszystkie
kwalifikacje w wybitnym stopniu. Na przeszkodzie stoi tylko
jedno: są "biologicznie" Polakami. Wieść o wecie kardynalskim
dostaje się do wiadomości Polaków. Wszyscy są oburzeni.
|
Na marginesie tego przykładu chciałbym wspomnieć, że był w historii
Kościoła przypadek zasiadania Żyda na tronie papieskim (oczywiście
oprócz św. Piotra). Był nim Anaklet II (1130-1138). Jego dziadek
był przechrztą. Widnieje on obecnie na liście antypapieży tylko dlatego,
że jego konkurent, wybrany tego samego dnia, przeżył go o kilka lat
(był to Innocenty II, 1130-1143). Św. Bernard z Clairvaux, który
uchodzi za jednego z najprzychylniejszych dla Żydów ludzi średniowiecza,
zareagował na wybór Anakleta "rasistowsko", oświadczając, że: "wybór potomka żydowskiego
na stolicę Piotrową jest obrazą Chrystusa".
Każdy obywatel polski jest równy wobec prawa, niezależnie od wszelkich
innych przypadłości: czy ma np. sześć palców u prawej ręki, czy jest
Pigmejem z pochodzenia, czy też - czcicielem krokodyli. Żaden zresztą
z żyjących współcześnie Polaków nie jest w stanie dowieść swej czystej
"rasowości" polskiej, taka bowiem rzecz nie istnieje. Żaden z Polaków
nie jest nawet w stanie prześledzić swego drzewa genealogicznego
np. do wieku XI po Chrystusie.
Grzech
Pozostaje ostatni ważny problem: jak Kościół kwalifikuje antysemityzm.
Ze zdecydowanym, solennym oporem spotkał się antysemityzm z przemówieniu
Jana Pawła II, wygłoszonym podczas watykańskiego sympozjum poświęconego
korzeniom antysemityzmu chrześcijańskiego (z końca października i
początku listopada br.). Chciałbym jednak zacytować dwie inne wypowiedzi
kościelne. Pierwsza z nich jeszcze sprzed Shoah, czyli sprzed nazistowskiej
zagłady Żydów. 23 marca 1928 r. Kongregacja Świętego Oficjum w Rzymie
wydała werdykt (przy użyciu formuły jednozdaniowej, tak brzmiały
wówczas wszystkie werdykty tej Kongregacji): "Stolica Apostolska (...) gani i w szczególny
sposób potępia nienawiść do ludu niegdyś wybranego przez Boga, którą
teraz się zowie w języku potocznym >ANTYSEMITYZMEM<".
Jeśli antysemityzm jest grzechem, to dla człowieka wierzącego cała
sprawa nabiera innego wymiaru. Wtedy już nie ma żartów - jak się
to mówi potocznie. Bo "grzech przeciw Bogu i ludzkości" dla chrześcijanina
oznacza zerwanie więzi z Bogiem (to tak, jakby odciąć żywą gałązkę
od drzewa, choć to porównanie trochę kulejące) i poprzecinanie sieci
relacji międzyludzkich. Jest to zatem sprawa poważna.
Jeśli publicznie, na oczach całego świata został popełniony grzech
antysemityzmu, bo wypowiedź ks. Jankowskiego z dnia 26 października
była antysemicka w najgorszym wydaniu, to jest historycznym nieporozumieniem
tracić energię i czas na próby zakwalifikowania tego czynu pod rubrykę:
"polityka", jak to czyni m.in. dekret zawieszający ks. Jankowskiego
w funkcji proboszcza na jeden rok. Trzeba nazywać rzeczy po imieniu.
Inaczej Kościół w Polsce traci swoją wiarygodność nie tylko wobec świata,
ale także wobec własnych wiernych. Powiedział Chrystus: "Niech wasza
mowa będzie: tak tak, nie nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi"
(Mt 5,37).
Trzeba tutaj jasno powiedzieć, że osoba księdza prałata Jankowskiego
schodzi na dalszy plan. Nikomu nie zależy na tym, żeby tego kapłana,
który posiada wielkie zasługi, zgnębić bez reszty, zetrzeć w proch,
zniszczyć. Nawet kara, jaka go spotkała (za ową "politykę"), mogła
być całkiem inna, np. przestudiowanie dokumentów kościelnych na temat
wzajemnych stosunków między Kościołem a judaizmem (i oczywiście zdanie
z tej materii egzaminu przed specjalnie powołaną komisją ekspertów).
Na pierwszym miejscu powinna się znaleźć troska o oświecenie umysłów
wiernych i o właściwe ukształtowanie ich sumień, jeśli chodzi o "grzech
antysemityzmu".
Czy Kościoła w Polsce, Kościoła, który posiada wyższe uczelnie, seminaria,
dysponuje wykwalifikowaną kadrą specjalistów, nie byłoby stać na
opracowanie listu lub dłuższego pouczenia pasterskiego na temat: "Co to jest grzech
antysemityzmu?" - oczywiście językiem zrozumiałym, prostym, wręcz "łopatologicznym"?
Któż inny może w tej roli zastąpić Kościół? Musimy pamiętać, że nie
tylko Hitler zabijał Żydów w imię swego rasistowskiego, pogańskiego
antysemityzmu (ofiarą padło wówczas m.in., o czym się zwykle zapomina,
ponad milion dzieci żydowskich). Żydów zabijał fizycznie na przestrzeni
minionych stuleci także "grzech antysemityzmu", jakiego dopuszczali
się chrześcijanie, wbrew nauce Kościoła i wbrew rozlicznym dekretom
wydawanym przez papieży, a chroniącym osoby i mienie żydowskie. Gdyby
taki list czy pouczenie pasterskie ujrzały światło dzienne, z lżejszym
sercem moglibyśmy wkroczyć w trzecie tysiąclecie chrześcijaństwa. Może
nawet moglibyśmy wkroczyć w nie, trzymając się za ręce wspólnie z naszymi
"starszymi braćmi w wierze", bo oni nie musieliby się już wtedy nas
bać.
Ks. Stanisław Musiał (1938-2004) był członkiem Komisji Episkopatu
Polski ds. Dialogu z Judaizmem. Do roku 1991 pracował w redakcji
,,Tygodnika Powszechnego".
"TYGODNIK POWSZECHNY" nr 46 z 16 listopada 1997 r.
|