Fotografia Dialog
"Kiedyś, w Polsce"
Małgorzata Musierowicz
Pisarka, ilustratorka książek
To co dziś, to co dopiero -
Już przeszłością teraz.
W głębokiej dolinie
Wszystko w mroku ginie.
Teraz - a już kiedyś,
Kiedyś w Polsce.

Ten fragment wiersza Aharona Cejtlina, zamieszczony w katalogu przez panią Renatę Piątkowską, kuratora (wraz z Arturem Tanikowskim) wystawy "Nasi bracia starsi", uczepił się mojej pamięci na dobre i towarzyszył mi jak nawracający refren przez cały wieczór. Wyjątkowo trafnie dobrany, w pełni oddaje wrażenie, które sprawia ta niezwykła wystawa. Sto znakomitych obrazów, grafik i pasteli (stanowiących zaledwie pięć procent zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego) wyeksponowano na wysokich, starych ścianach najpiękniejszej poznańskiej galerii ("U Jezuitów"), niedaleko miejsca, gdzie przed wojną mieściły się dwie synagogi. Wystawa porusza do głębi. Obraz świata polskich Żydów, widziany ich oczami i przez nich samych uwieczniony, świata, który już zginął w mroku "głębokiej doliny", uderza siłą wyrazu, drobiazgowością detalu, prawdą i siłą nastroju, a przede wszystkim - mocą talentów zapomnianych żydowskich twórców, żyjących obok nas, "kiedyś, w Polsce".

"Przez stulecia obie społeczności - żydowska i polska - żyły obok siebie i niewiele o sobie wiedziały. Niewiele chciały wiedzieć. Zabobony były podnoszone do rangi doktryny politycznej, a nawet państwowej" - mówił na otwarciu wystawy w klasztorze jezuitów w Poznaniu dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego, prof. dr Feliks Tych. - "A dzisiaj coraz więcej ludzi chce wiedzieć. Ubolewać należy, że ta wola poznania żydowskich braci pojawiła się wtedy, gdy już prawie nie było komu się przyglądać. (...) Nie tworzę sobie iluzji. Wiem, że wielu myśli jeszcze o Żydach dawnymi stereotypami - tak jak przed kilkudziesięciu laty. Ale wiem również, że coraz więcej ludzi myśli tak, jak inicjatorzy tej wystawy. Tacy ludzie istnieli zawsze, ale teraz jest ich więcej. Są bardziej widoczni. I to jest właśnie budujące".

Siódmy już Dzień Judaizmu, organizowany przez Kościół Katolicki w Polsce, tym razem odbył się w Poznaniu - z wielkim rozmachem, z wielkim staraniem i bardzo porządnie, a ponadto - z dużą szczodrością: zamiast jednego Dnia mamy ich pięć, a wszystkie po brzegi wypełnione wydarzeniami wielkiej rangi. "Dzień ten jest przede wszystkim czasem wzajemnego poznania, refleksji i modlitwy nad tajemnicą duchowych więzi, łączących judaizm i chrześcijaństwo. (...) Dzień taki przypomina nam, że chrześcijaństwo z natury swej niesie zobowiązanie do dialogu, dzięki któremu możemy lepiej zrozumieć nie tylko to, że jest niegodziwością współtworzenie kultury, w której jeden człowiek dla drugiego jest wilkiem, ale i to, że mamy stawać się dla innych - ludzi, ras, klas, narodów, kultur - błogosławieństwem" - to słowa Arcybiskupa Metropolity Poznańskiego, Stanisława Gądeckiego.

Wracając do wystawy ,,Nasi bracia starsi" chciałoby się prosić organizatorów, by pokazali ją we wszystkich polskich galeriach. Z pewnością wielu chciałoby się zapoznać z tymi niezwykłymi, oryginalnymi i wzruszającymi skarbami, dziełami nieznanych już twórców. Wszyscy wiemy, kto to był i jak malował Jan Gotard, Maurycy Gottlieb czy Roman Kramsztyk - ale jak wielu spośród nas zna nazwiska takich wielkich malarzy jak Mojżesz Rynecki, Maurycy Trębacz, Artur Markowicz, Wilhelm Wachtel czy Samuel Hirschenberg? Maleńki (21x31) obrazek olejny tego ostatniego twórcy - "Licytacja" - przykuł moją uwagę na bardzo długo, tak cudownie jest malowany - swobodnymi, skrótowymi dotknięciami pędzla, tak odkrywczo zakomponowany, tak pełen dramatyzmu i tak niezwykle rozkładający światła i cienie. Wilhelm Wachtel z kolei, choć mniej może odkrywczy formalnie, jeszcze akademicki, jest autorem najbardziej poruszających i nośnych tematycznie obrazów (Modlitwa Kol Nidre) oraz litografii z cyklu "Pożegnanie z Golusem". Wśród tych grafik szczególnie jedna jest wyjątkowo mocna: ta, przedstawiająca miasteczko po pogromie, ze splądrowanymi i zniszczonymi sklepikami, z trojgiem upokorzonych, zrozpaczonych Żydów na pierwszym planie. Pośrodku, pomiędzy nimi, stoi smutny Chrystus - w mycce i żydowskiej, prostej szacie, z ranami męczeństwa na bosych stopach. Bezradnie rozkłada ręce i zwiesza głowę, pełen współczucia i bólu. Artur Tanikowski w bardzo ciekawym wstępie do katalogu wystawy dość obszernie omawia temat "Żydowskiego Chrystusa" (wszystko się zaczęło od "Życia Jezusa" Ernesta Renana, 1863), daje też zresztą mnóstwo ciekawych informacji o poszczególnych dziełach. Z pięknego tekstu pani Renaty Piątkowskiej wynika z kolei, że szczególnie cennymi eksponatami są niepozorne, malutkie portrety sławnych rabinów, wykonane przez anonimowych artystów na zamówienie lwowskiej Gminy Żydowskiej.

Najcenniejszym efektem całej wystawy jest nieoczekiwanie żywy zbiorowy portret niegdysiejszych polskich Żydów, ukazanych we wszystkich aspektach życia - przy zabawie, przy pracy, w rodzinie i przy modlitwie. Życie, tętniące "kiedyś w Polsce" zostało tu zatrzymane wbrew przeznaczeniu, czasowi i historii, jak w fotograficznym kadrze, lecz wyniesione wyżej tym "jeszcze czymś", co odróżnia malarstwo i grafikę od najlepszej choćby fotografii: osobistym widzeniem i przedstawieniem, fizycznym dotykiem, własną impresją, przefiltrowaną przez duszę, osobowość i talent.

Muszę jeszcze wspomnieć o świetnej litografii Wilhelma Wachtela - "Dysputa". Zdobi ona zaproszenie na wernisaż - bardzo to słuszny wybór. Na tej grafice przedstawione są dwie pogrążone w uczonej rozmowie postacie o twarzach uduchowionych i myślących: rabin i zakonnik, nachyleni nad Księgami. "Szkoda, że każdy nad swoją" - powiedział celnie pan Artur Tanikowski.

Ale przecież i tak dobrze, że ludzie uduchowieni i myślący toczą tę dysputę. Powinni toczyć ją nadal - nieustannie. Po pierwsze dlatego, że to naprawdę - budujące. A po drugie: żeby ocalić świat przed pustką, bo właśnie w pustce lęgną się demony. Jestem przekonana, że najpierw rodzi się demon głupoty, potem - cynizmu. A już zaraz za nimi - demon zagłady.

Tygodnik Powszechny