Fotografia
Z wystąpienia w Oświęcimiu
Halina Birenbaum
 
27.01.00

Pamiętam błagalne modlitwy o koniec apelu, o gwizdek przyzwolenia powrotu na blok, odpoczynku, a nieraz nagle mistyczny niemal szept: apel nie sztymuje, czyli nieodwołalna zapowiedź niekończącego się stania na placu o głodzie, zimnie, śmiertelnym zmęczeniu - i jednocześnie błysk światła, dreszcz wzruszenia zwracającego chęć życia: ktoś uciekł! Napięcie czy uda się, poczucie wspólnego zwycięstwa, legenda, na którą żadna cena nie była zbyt wysoka. Ale też tak często ból ogólnej klęski, gdy nieznany bohater został schwytany i stracony okrutnie.

Jest mi dane dzielić tu teraz z Wami, byłymi więźniarkami i więźniami Auschwitz wspomnienia tych strasznych lat i to, co zawsze w sercu wokół nich, wspólnych nam i najbardziej nam zrozumiałych - bliska, jak wśród sióstr i braci, ogromnie zaszczycona Waszym zaproszeniem mnie do wystąpienia w tę Wielką Rocznicę w obecności Prezydenta Polski i licznych, czcigodnych gości - wzruszona do łez i wdzięczna. Nie muszę zaznaczać, jakie to ma znaczenie i sens dla mnie, i nie tylko dla mnie z wielu, rozmaitych względów. Chciałabym wspomnieć mroźną noc 18 stycznia 1945 roku, kiedy po raz pierwszy od długich, bezkresnych miesięcy ukazały się ogniska na śniegu, a nie ogień z komina krematorium, w którym naziści dotąd palili ludzi masowo zwożonych z całej Europy i mordowanych tutaj w komorach gazowych. Owej nocy nazistowscy władcy piekła Auschwitz - Birkenau rozpalili ognie by zniszczyć dowody dokonanych przez siebie zbrodni przed wyprowadzeniem nas, wycieńczonych ofiar w Marsz Smierci, tuż przed wyzwoleniem obozu.

Miałam wtedy prawie 15 lat, przestrzelone w dzień Nowego Roku ramię przez wachmana z wieży wartowniczej, któremu akurat wpadłam w oko i celował mi w serce. Wyrok śmierci, z którym zmagałam się wraz z moimi bliskimi, z całym narodem żydowskim od warszawskiego getta, po kryjówki na warszawskich strychach i piwnicach, w przetłoczonych do uduszenia wagonach w drodze do piekieł Majdanka i Oświęcimia, gdzie jako dziecko żydowskie nawet tam moja obecność była wzbroniona - wyrok ten nie dokonał się kolejnym cudem. Wachman chybił i strzał „tylko” obezwładnił mi rękę… A miałam umrzeć właśnie już u progu wolności po pięciu latach rozpaczliwej walki o każdą chwilę życia wśród niekończących się mąk i nadludzkich zmagań o najmniejszą możliwość przetrwania, zachowania człowieczeństwa, iskierki wiary i nadziei, że świat nie jest i nie pozostanie na zawsze takim, jak za tymi naelektryzowanymi drutami kolczastymi.

Miałam 10 lat kiedy rozpoczęło się bombardowanie Warszawy we wrześniu 1939 roku, w którym spalił się nasz dom, cała ulica; trzynaście lat, gdy stałam się więźniem Majdanka po nagłym oderwaniu od matki odprowadzonej do komory gazowej, a po kilku miesiącach więźniem Auschwitz - Birkenau. Mój transport z Majdanka wybrany jakoby do obozu pracy, nagle pognali w nocy do komory gazowej. Rozebrana do naga, jak inne kobiety, w napięciu wpatrywałam się w natryski, ściskałam dłoń bratowej i pytałam w duszy, czy naprawdę za chwilę już będę martwa, jak to będzie umrzeć? Nad ranem drzwi komory otworzyły się. Okazało się niebawem, że zabrakło tej nocy gazu. Auschwitz-Birkenau rozwiązał problem, niejedna poniosła śmierć w drodze. Nauczona w getcie przez matkę, mówiłam wszędzie, że mam 17 lat, bo dzieci żydowskie miały pójść natychmiast do gazu. Po krótkim czasie pobytu w Birkenau ocenił mnie eseman przy selekcji na czterdzieści lat, co było nie mniej niebezpieczne, bo trzynaście lat to niedozwolone do życia dziecko a czterdzieści - za stara!.. Jednak esesmański wszechmogący władca wskazał mi palcem „na prawo”, czyli na życie. Innym razem umożliwiła mi ucieczkę z selekcji polska więźniarka, sztubowa Stasia, gdy stałyśmy nagie na mrozie w kolejce przed sortującymi specjalistami. Stasia też zdobyła gdzieś świece i zapaliła u wejścia do naszego bloku, gdy wróciłyśmy po dniu katorgi i bezkresnej stójki na wieczornym apelu, bo dowiedziała się, że jest tego dnia najważniejsze święto żydowskie Jom Kipur - Sądny Dzień. Nakazała wszystkim nie rozchodzić się na nary, i pomodlić się w ciszy, każda po swojemu o wolność, o wyzwolenie! Były na bloku więźniarki żydowskie, polskie, ukraińskie… Wzniosłość tej niemej, wspólnej modlitwy na przeciw słupu ognia wydobywającego się dniami i nocami z komina kremotorium zza drutów graniczących z naszym barakiem uzbroiła mnie na długo w dalsze siły do walki o przetrwanie i wiarę w zwycięztwo dobra, mimo doznawych cierpień.

W tym strasznym miejscu najokrutniejszych śmierci, cierpień i największego zła poznałam siłę dobra, pojęłam jakim może być człowiek, a jakim nie wolno mu być! Poznałam prawdziwe wartości ludzkie, duszę ludzką w całej swej nagości i bogactwie.Wypełniona niezliczonymi doświadczeniami z lat mojego dzeciństwa, które zostało mi wydarte, wraz z domem, rodziną, prawem istnienia, toruję ścieżki swego powojennego życia, czerpiąc nieustannie z tych nadludzkich doznań z wtedy, wydobywam z ich głębin to, co najlepsze w człowieku, co jest ludziom wspólne, łączy ich i budzi zrozumienie. Czerpię z nich i przekazuję niezustannie dalej, pokonywując uprzedzenia i niechęci do tego trudnego tematu w ciągu lat, od swego wyzwolenia w maju w 1945 roku z ostatniego obozu w Neustadt Glewe.

Mieszkam od 1947 roku w Izraelu, tam urodziły się moje dzieci i wnuki, tam jest mój dom. Ale jestem mocno związana z Polską, krajem mojego urodzenia i tych najbogatszych doznań. W języku polskim opisuję je, po polsku mówię z mężem i przyjaciółmi do dziś. W ostatnich latach często przyjeżdżam do Polski, spotykam się z uczniami w szkołach, z grupami niemieckimi w Muzeum Oświęcimia, oprowadzam śladami swych przeżyć młodzież izraelską. Popioły mojego ojca, bliskich, przyjaciół i sąsiadów z warszawskiego getta rozsiały wiatry nad Treblinką - popioły matki nad Majdankiem, brata i jego żony w Oświęcimiu. Moje miały też tam się rozwiać, gdyby nie szereg niepojętych cudów. Pewien młody Niemiec powiedział mi niedawno po wysłuchaniu moich relacji, że nie widziałam łez na jego twarzy, ale one były w nim. Podobne słowa słyszę od młodzieży polskiej, izraelskiej, od ludzi dorosłych z rozmaitych środowisk. Często pojawiają się łzy w oczach. Dobre łzy wspólne ludzkiego zrozumienia tego co wtedy - i co jest najważniejsze dla nas wszytkich, dziś.Wierzę, że to zrozumienie zostanie przekazywane następnym pokoleniom na całym świecie, aby czające się pod różnymi postaciami zło nie mogło znów zatriumfować.