Platforma dialogu polsko-żydowskiego
 
 
 
HALINA BIRENBAUM - CZŁOWIEK POJEDNANIA 2001


 9.02.2003                
                                      Jakimi słowami określić wybaczenie?

     

Miałam odpowiedzieć na stawiane mi od lat pytanie, a pierwsze zdanie  zamierzonej odpowiedzi zmieniło się mimo woli w krótki wiersz: „Dlaczego chciałam Wtedy żyć?” ...pytają mnie wiele razy /w Izraelu/ dlaczego mimo okropności Zagłady/ pragnęłam jeszcze żyć/ jak to wyjaśnić?/urodziłam się, ujrzałam niebo i słońce/ i tak bardzo pragnęłam ich znów i znów!...  

Dopiero po własnych klęskach zrozumieli u nas w Izraelu, że wobec przemocy i terroru nawet najsilniejsi mogą się okazać bezradni zupełnie i przestali wyrzucać nam, uratowanym z Holocaustu: ”dlaczego nie broniliście się, dlaczego daliście się prowadzić na śmierć?”... O prawdzie zdarzeń w całej swej nagości nie chcieli długo słyszeć.

Niemcy pytają często, jaki sens miało żyć w tak okropnych warunkach, i w co jeszcze można było wówczas wogóle wierzyć? Albo, „jak my” (oni, Niemcy) „staliśmy się tacy?”... Mówią mi, że trudno im wyobrazić sobie, iż taka rzeczywistość naprawdę istniała, uwierzyć w to, a słuchając mnie, nie mogą też nie uwierzyć – i jest im z tym jeszcze straszniej.

Od młodzieży polskiej słyszałam to samo mniej więcej. W pewnym zbiorowym liście po spotkaniu ze mną napisali mi, że okropności II Wojny Swiatowej są dla nich, młodych, niewyobrażalne: „to, co pani nam opowiedziała było tak okrutnie prawdziwe, że aż nierealne...”. Wielu dziwi się, że potrafię mówić otwarcie o tym wszystkim, wracać do wspomnień z obozów śmierci, przyjeżdżać do miejsc, w których tyle wycierpiałam. „I skąd te siły wciąż?   

     Tłumaczę im i sobie, że to nie moja siła a ogrom przeżyć dziewczynki, którą byłam Wtedy, walczącej o każdą chwilę życia zabronioną dla mnie nawet w piekle obozów, bo byłam Zydówką i dzieckiem. Człowiek staje się chyba silny na miarę swych cierpień i obowiązków, dorasta i dojrzewa do nastających sytuacji. Dziś pojawia się u mnie owa siła, gdy opowiadam, lub piszę. Nie mam jej na codzień, czasem wprost wydaje mi się, że to nie ja jestem – nie ja byłam Wtedy. 

Wierzyłam, jak inni moi towarzysze losu, że Niemcy przegrają  wojnę, a po klęsce ich wszechwładnej potęgi mordu w całej Europie świat będzie wspaniały – i pragnęłam dożyć tego. Z tą wymarzoną wizją normalnego życia znosiłam wszelkie ciosy i męki. Tam wówczas narastało poczucie mojego człowieczeństwa oraz sensu istnienia. Nie miałam już niczego więcej, prócz tej wizji, którą się karmiłam..

    Ci, którzy mnie słuchają dziś próbują swoimi pytaniami uwolnić się od tego koszmarnego gąszczu. Wielu utrzymuje, że tej rzeczywistości nie da się wyrazić ani zrozumieć. Ja nigdy nie godzę się z takim orzeczeniem. Każdy człowiek potrafi wyobrazić sobie strach przed odebraniem życia, ból utraty bliskich, głód. Swiadomość ta leży u podstaw uczuć ludzkich, w instynktach samozachowawczych wszelkich stworzeń. 

Ale raczej wolałoby się nie wiedzieć, nie pamiętać. Chciałoby się zapomnieć już nawet tę nazwę Auschwitz - wyraz największych zbrodni przeciw ludzkości i największych cierpień.

Chcieć wtedy żyć było swoistym rodzajem sprzeciwu mordercom, którzy postanowili zgładzić nas wszystkich, by świat nie dowiedział się nawet o ich zbrodniach. Swiadomość tego dręczyła nieraz bardziej od świadomości nieuniknionej śmierci w tym piekle.

   Zycie jest silniejsze niż ból, rozpacz, cierpienie. Sami nie wiemy jak wiele jesteśmy w stanie wycierpieć, aby je zachować, jak wielkie są zapasy sił oraz pomysłów do walki o nie, o przetrwanie. Nie żyje się pod warunkiem, że ma być tak i tak, a jak nie, to dziękuję! Przychodzimy na świat nie z własnej woli czy decyzji – ale istniejemy na dobro czy zło. Z nadzieją, że zło minie.

I zwykły strach przed tą odwieczną zagadką, jaką jest śmierć. Nigdy więcej nic, to najstraszniejsze na świecie i wszystko, co żyje broni się przed tym świadomie lub instynktownie. Ale i to udaje się przezwyciężyć nie rzadko w potrzebie ratowania czy niesienia ulgi w cierpieniu innego człowieka. Inaczej świat już by nie istniał.

Swiat dziś też nie jest taki, o jakim marzyło się wówczas, jakim sobie wyobrażaliśmy, że będzie po tej wojnie. Zło mnoży się -  każde powstaje i wybucha w kontekście innych, sprzyjających okoliczności i przyczyn. I dalej musimy żyć, mając w sobie tamto – i to dzisiejsze. Niemcy tak samo. Dzieci i wnuki sprawców zbrodni i niezliczonych tragedii II wojny światowej mają te dzieje tak samo w swym życiu, mimo że urodzili się później i nie zawinili osobiście. Nie mogą pytać z wysoko podniesionymi głowami: „co my mamy z tym wspólnego?”

    Ostatnio w związku z uczestnictwem w Unii Europejskiej starają się kierować szkolnictwo historii i Holocaustu w Niemczech oraz  krajach okupowanych przez nich w czasie tej wojny z pozycji ofiar obustronnych, a nie jak dotąd z pozycji morderców i ofiar. Oni też zostali wygnani ze swych ziem, domów, byli prześladowani, ginęli w niewoli dla jeńców wojennych.

   Jest w tym prawda, ale przestępstwa dokonane dawniej czy dziś gdziekolwiek na świecie przez innych, nie rehabilitują i nie zwalniają od odpowiedzialności za Czasy  Pieców. Osłanianie sią nimi ma na celu wypierać z świadomości ludzkiej znaczenie oraz pamięć nieporównywalnego ogromu Holcaustu.

  Nie ma i nie może być znaku porównania między milionami ofiar niemieckiego nazizmu, którzy rozpalili to piekło na ziemi – a ofiarami rezultatów tych zbrodni, od których ucierpiał pod koniec ich własny naród niemiecki.. Oni wszak z takim szaleńczym entuzjazmem masowo ich wybrali i sprowadzili do władzy, by rasa aryjska, nowy porządek niemiecki podbiły i zawładnęły całym światem. Wszystko ma swą cenę. Wojna przynosi z sobą i pozostawia na długo największe niesprawiedliwości i tragedie – słowo sprawiedliwość staje się wobec tego najgorszego zła pustym dźwiękiem.

   Mówię im to wprost bez żadnej wrogości, dzieląc się po ludzku moimi ówczesnymi i obecnymi doświadczeniami. Niektórzy pytają czy nienawidzę Niemców, a jesśli nie,  jak to jest możliwe po tylu takich cierpieniach?! Nieraz pytają mnie dyskretnie czy mogę im wybaczyć?  I szukam odpowiedzi na to najtrudniejszepytanie w głowie, w sercu.

Przyjeżdżam do nich. Poznajemy się na nowo, dajemy sobie wzajemnie w tych spotkaniach, wzruszenia, łzy. Wspólne rozpamiętywania największego zła, ale i dobra ludzkiego. I jest ta przeszłość, koszmarne fakty, których oni nie zgłębiali, woleli nie poznać. I ten ból zwierzony teraz, budzący zrozumienie, przyjaźń. Nie ma przytym i nie będzie zapomnienia, u mnie w każdym razie, i może u tych, którzy mnie słyszeli – więc jakimi słowami określić wybaczenie?

Wielu uratowanych z Shoah uważa, że nie trzeba mieć z nimi kontaktów, jechać do Niemiec. Ja uważam, że hodowanie w sobie nienawiści prowadzi jedynie do utrwalania zła i zatruwania samych siebie. Dlaczego pozbawiać się szans na porozumienie, na przyjaźń między  ludźmi, gdziekolwiek by to nie było. Wszędzie są tacy, którzy jej pragną i są jej godni.

   Jednak muszę się przyznać, że krzywdzący czyn dziś od kogoś w Niemczech boli mnie bardziej niż od innych. Bo natychmiast zjawiają się asocjacje, wraca obraz przebytych koszmarów, dźwięk morderczych rozkazów w tym języku, tak świeżych ciągle w pamięci! Przecież im opowiadam o tym wszystkim, a ci co mnie zapraszają, chcą o tym wiedzieć i tymbardziej od naocznego świadka, których już niedługo nie będzie można usłyszeć. Czas zrobi swoje... 

    Poznałam w Niemczech wielu światłych, szlachetnych ludzi, mam wśród nich serdecznych, wiernych przyjaciół. Wiem, że tamta haniebna przeszłość nie przestaje wyciskać piętna na ich teraźniejszości dręczącym poczuciem wstydu, winy. Również bezczelne zaprzeczanie Holocaustu jest tego wyrazem. Różnie ludzie reagują, różnie tłumaczą sobie fakty, zwłaszcza te trudne, z którymi nie mogą sobie poradzić.

W pewnej szkole w Berlinie, do której uczęszcza młodzież z rodzin tureckich, a nauczycielami są  na ogół Niemcy, jeden z uczniów zwrocił się do nich pod koniec mojego opowiadania: „ A co wy na to?”...Wstrząśnięci nauczyciele milczeli. Ja znalazłam za nich odpowiedź, bo nie zemsta jest moim celem, a zrozumienie i odpowiedzialność za pamięć.

W innej uczelni berlińskiej studentka - ojciec z Malezji, matka Niemka - objęła mnie mocno i zapłakała z głową wtuloną w moje ramię. Obserwował to dyrektor szkoły, stojąc pokornie na uboczu. Należał kiedyś do Hitler Jugend. Teraz stara się uświadomić swych uczniów o grozie takich ideologii.

   Przywiózł mnie swoim autem i potem odwiózł do domu przyjaciół, którzy mnie goszczą zazwyczaj u siebie, odkąd poznaliśmy się i zaprzyjaźnili, gdy po piędzieściu latach przyjechałam do Berlina w związku z pokazem izraelskiego filmu, w którym uczestniczę: „Z powodu tej wojny”. Moi przyjaciele berlińscy należą do organizacji pokojowej Friedendienst i biora udział w  imprezach służących utwierdzaniu pokoju na świecie. Młodsi ode mnie o kilka lat, z trudną przeszłością wygnania z okolic Elbląga  po zakończeniu wojny w 1945 roku.

Dyrektor rozmawiał ze mną rozsądnie i grzecznie. Czułam, że stara się ukryć pod tymi grzecznymi słowami wstrząs bezpośredniego spotkania ze mną, z moją oświęcimską przeszłością. Nie starałam się tego zmieniać, swoje już zrobiłam  w szkole i on też wysłuchał mnie uważnie razem z uczniami. 

Zostawiłam tam żywy obraz tego, co we mnie  zostało wtedy wyryte. Teraz jestem wolna, mam prawo rozjeżdżać po byłej stolicy Hitlera, mieć w Niemczech przyjaciół, opowiadać w uczelniach, kościołach i różnych innych instytucjach o mojej i ich przeszłości Komór gazowych....

   Nie jest chyba niemoralne, że moja nadzieja umiera zawsze ostatnia.