Fotografia
Trudne pytania ...
 
Halina Birenbaum

Zwróciło się do mnie kilka osób po przeczytaniu książek o Sonderkomando oraz "Byłem asystentem doktora Mengele" z trudnymi pytaniami, jako byłą więźniarkę obozu śmierci Auschwitz-Birkenau oraz bezpośredniego świadka zdarzeń lat Zagłady o roli nadziei a raczej możliwości nadziei, sumienia, wiary w Boga wobec ludobójstwa Holocaustu i wpływ tych koszmarnych zdarzeń na wierzących, zwłaszcza Zydów po wojnie - o braku sprzeciwu w obozie wobec prześladowców, późny bunt Sonderkomanda...

Listy te pochodzące od młodych ludzi, których bliscy nie byli więzieni w obozach w czasie II Wojny Swiatowej wzruszyły mnie szczególnie zainteresowaniem, wrażliwością oraz wyrazami współczucia akurat względem roli młodych ofiar obozu zmuszonych do takich nieprawdopodobnych funkcji. Zmusiły mnie one do wejścia w siebie z tamtych czasów i z dziesiejszych w poszukiwaniu odpowiedzi. Podaję tutaj swoje przemyślenia.

*****

Rzeczy niewiadome, niewyobrażalne zwykle pociągają najbardziej, wzbudzają potrzebę i chęć przeniknięcia ich, poznania by móc je zrozumieć i włączyć jakoś w krąg własnego myślenia, własnej logiki w zakresie dobro-zło według przyjętych zasad uniwersalnych, bo inaczej przerażają, napełniają uczuciem bezradności, niepewności samych siebie i życia. Stąd, między innymi wynika także dziś to usilne zainteresowanie zdarzeniami z lat Holocaustu, a zwłaszcza tym co się działo w tym nieprawdopodobnym miejscu, jakim pod każdym względem był Auschwitz.

Każda chwila panującej rzeczywistości jest ponad wszystkim i człowiek siłą rzeczy musi się jej podporządkować - każdy na swój sposób, według swej osobowości, inteligencji, osobistych możliwości. W każdej ogólnej sytuacji istnieje ta własna, inna.

Do każdej nowej rzeczywistości i związanych z tym sytuacji musi się dorosnąć, dojrzeć, by nie zginąć. W niektórych przypadkach staje się to natychmiast, instynktownie i spontanicznie, np. gdy chodzi o zagrożenie życia, nagłe oderwanie od bliskich, od wszystkiego co znane i drogie.

W obozach zagłady realność trwającego uwięzienia, głodu, ciasnoty, zimna, chorób, braku wszelkich warunków minimalnego istnienia, dojrzewanie takie w zmaganiu się o istnienie przychodziło fazami, poprzez dziką, drapieżną walkę, utratę nadziei i wiary we wszelkie wartości i sens, prócz jedynego już dążenia: do chwilowego bodaj zaspokojenia głodu, pragnienia - najkonieczniejszych fizjologicznych potrzeb.

Przeważnie resultaty takich reakcji zabijały najpierw czlowieka w samym sobie, a potem fizycznie, odbierając sens i życiu i śmierci. Ale byli też tacy, którzy pozostali zdolni utrzymać do końca nadzieję i swą wiarę w wartość życia - potrafili zdobyć się na największe poświęcenia nawet za cenę utraty życia. Nie o wszystkich nawet wiemy, bo zgładzano ich natychmiast w najgorszych mękach.

Tak samo jak los człowieka (na dobro czy zło) jest nieprzewidywalny do końca, tak też nieprzewidywalny, nawet dla siebie samego, bywa człowiek w swoich reakcjach w rozmaitych okolicznościach. Jedni trzymają się przyjętych ogólnie norm, także takich, które panowały w obozowych realiach, skoro te stały się jedyną rzeczywistością - a inni, mniejszość, znajduje w sobie siły by nie poddać się im. Tak bywa zawsze i wszędzie. Nie jesteśmy nigdy niczym więcej jak ludźmi, choć czasem potrafimy się wznieść na nadludzkie wyżyny albo upaść bardzo nisko. I to ostatnie też nie musi być na zawsze, bo człowiek potrafi się znów odrodzić pod wpływem sprzyjających czynników, jak okazane mu dobro przez innego człowieka, nadzieja, wiara na przekór wszystkiemu czy zrodzona właśnie z najcięższych doświadczeń..

Nie jest to bynajmniej proste sprowadzić ową rzeczywistość piekła na ziemi z Auschwitz do dzisiejszych pojęć. Tam panowały proporcje czynów i czasu z dna piekła. Każdy jednak przyszedł tam z czymś wyniesionym z domu w dzieciństwie, z ukształtowaną osobowością. Był kim był, bo takie miał zalążki w sobie, które pod wpływem zbrodniczych okoliczności i warunków ujawniały się w dobrym czy złym w całej pełni. Nikt wtedy niczego nie maskował, zło było dozwolone, rządziło, triumfowało. Stąd tak różne reakcje ludzkie, wytrzymałość moralna i fizyczna, gdy jedne nierzadko były zależne i przyczyniały się do powstawania drugich.

W obozach trzymano przeważnie tylko młodych ludzi - starych, dzieci, chorych i ułomnych, a w szczególności Zydów, nie wpuszczali tam, prowadzili natychmiast do komór gazowych i do krematoriów na spalenie. Wielu nie chciało się rozstać ze swymi bliskimi, z dziećmi i szło z nimi na śmierć. Inni odsuwali się od swych bliskich wyznaczonych do komór gazowych, póki widzieli dla siebie samych szansę na życie, a nie mogąc tamtych obronić przed śmiercią.

Przeważnie w straszliwym zaszokowaniu biciem, krzykami, strzelaniną, tym całym niepojętym pędem i zawirowaniem zdarzeń, nie było czasu myśleć, robić jakichkolwiek decyzji. A potem każda chwila w tym piekle stawała się gorsza, bardziej nieznośna, a wszelkie zło, podłość, brutalność potężniejsze, jedynie panujące i normalne.

W bestialskim warunkach nie rzadko też i z człowieka wychodzi bestia. Ale nie z wszystkich, choć w każdym istnieje doza zła w takiej czy innej mierze. Zawsze jednak są tacy, którzy nie zatracą swego człowieczeństwa, nie zagubią granicy między dobrem a złem, raczej umrą. Wogóle nigdy niczego nie należy uogólniać.

Sprawa więźniów żydowskich w Sonderkomando jest nierozerwalna od całości rzeczywistości oświęcimskiej. To była "lepsza" praca - przymusowe zaś były tam wszystkie, ponad ludzkie siły, o straszliwym głodzie, biciu, także w czasie choroby, inaczej odsyłano do komory gazowej. Za byle co odsyłano do gazu. W Sonderkomando było jedzenia w bród z bagaży po ludziach zwożonych na śmierć, znajdywano w odzieży i ciałach zabitych klejnoty, pieniądze, co umożliwiało polepszenie warunków obozowych na czas pracy tam, aż do redukcji przez odesłanie do gazu.

Każdy żyjący człowiek wierzy w trwanie swego życia dopóki ma oczy otwarte. Jest tak w obliczu nieuleczalnych chorób, kalectwa - i było, mimo wszystko, tam, naprzeciw komór gazowych i ognia z kominów krematorium. Każdy myśli poniekąd, że dla niego los okaże się łaskawszy... Chyba, że popada w rezygnację, co było niezmiernie częstym zjawiskiem w Auschwitz, a wtedy nigdzie już nie będzie pracował, o nic nie będzie się starał, stanie się "Schmukstuckem" czy "Muzułmanem" ("Schmukstuck" czyli "Klejnot", ironiczne nazwanie zamęczonych więźniów, którzy już się poddali śmierci, wlokąc się po obozie obsmarowani błotem, moczem i kałem od dezentyrii) i szybko odeślą go do "pieca", w mowie oświęcimskiej.

Mało kto decyduje się na samobójstwo, mimo najgorszych warunków w nadziei przetrwania. Wszelkiego rodzaju sprzeciw rozkazom niemieckim wtedy oznaczał natychmiastowy wyrok śmierci. Jednak, jeśli ktoś wybrałby natychmiastową śmierć zamiast pracować przy spalaniu ludzi, nie robiłby tego z myślą, czy jego czyn zrobi wrażenie na kimś w Berlinie lub gdzieindziej - zrobiłby to dla własnego sumienia.

Do aktywnego buntu (biernym była sama wola życia i zachowania na wszelkie sposoby człowieczeństwa) musi dojrzeć czas i człowiek, musi się mieć ku temu pewne warunki - albo wybitne siły duchowe czy raczej i jedno i drugie. Nie było to dane wszystkim, a napewno nie ludziom zamęczonym już w gettach głodem, chorobami, ciągłym strachem, widokiem cierpień i śmierci swych najbliższych jeszcze przed zawleczeniem ich do Auschwitz, męczonych śmiertelnie w drodze do obozu, i dopiero potem w piekle obozu!

Wobec tych faktów każdy jeden, który znalazł się za drutami elektrycznymi Auschwitz-Birkenau i zmagał się z tą potworną, beznadziejną rzeczywistością, nie okradając z porcji chleba czy zupy swego towarzysza losu, nie skarżąc i nie pomagając prześladowcom - był bohaterem i męczennikiem, nie ważne czy się odważył na zbrojny, zorganizowany bunt, czy po prostu potrafił upilnować swoje człowieczeństwo.

Nikt nie potępiał więźniów pracujących w Sonderkomando, przeciwnie było to chwalebne mieć z nimi kontakt przez wzgląd na ich materialne możliwości. Tak więc z tego powodu chyba nie cierpieli. Słowa, jak sumienie, serce, współczucie były w Auschwitz-Birkenau pustym, aż do bólu dźwiękiem.

Tam było wszystko przestraszne na każdym kroku. Kto wogóle miał siły zastanawiać się nad jakimikolwiek, dawniej uznanymi, ustalonymi wartościami, gdy wszystko, co mieściło się w głowie ludzkiej stawało się jedną wielką drwiną, zaprzeszłym absurdem, rozdeptanym w oświęcimskim błocie naprzeciw zajeżdżających dniem i nocą pociągów bydlęcych, które zwoziły setki tysięcy ludzi na stracenie?! Pośród dymu i swądu z ich palonych ciał i stosów do nieba zdartej z nich odzieży!

Ważny był chleb i ten, kto mógł go posiąść lub jeszcze dać kawałek komuś drugiemu - a skąd go miał, nie liczyło się. Nieustanne, powiększające się wciąż cierpienie, widok tysięcznych śmierci i mąk innych ludzi oraz własne cierpienia otępiają wrażliwość, ograniczają myślenie do spraw najbliższych samemu sobie. Ale nie u każdego w takim samym stopniu.

Nie każdy wytrzymałby okropność bezpośredniego widoku komór gazowych, ludzi prowadzonych tam i pieców, gdzie spalano ich ciała, a co dopiero pracę tam. Ja na początku nie mogłam uwierzyć, że nie sami Niemcy, którzy byli sprawcami tego ludobójstwa i rabunków, a ich największe, najbardziej tragiczne ofiary, żydowscy więźniowie spalają ciała zamordowanych współbraci. Było mi strasznie uświadomić sobie ten fakt i pogodzić się z moim własnym istnieniem w świecie takich koszmarnych prawd. Nawet głód już mi przestał dokuczać w tej chwili, bo czym jest jedzenie wobec śmierci za życia?!

Później, im dłużej byłam w obozie i grzęzłam w dalszych kręgach cierpień i upadków ludzkich niczemu się już nie dziwiłam, Zawsze starałam się przekonywać siebie, że mnie nie spotka śmierć za życia ani wogóle, że jakoś przeżyję ten koszmar jako człowiek!... Napewno nie byłam jedna w tym przekonaniu. Zawsze jednak istnieją wartości potężniejsze jak samo życie i każdy się z nimi kiedyś musi zmierzyć, wybrać. A umrzeć w końcu muszą wszyscy - ważne jest, co się zrobiło za życia.

Bardzo ciekawe i wzruszające są dociekania i odczucia młodych ludzi dziś w sprawie roli więźniów w Sonderkomando. Dały mi one dużo do myślenia. Ale ich wywody i wnioski są w skali obecnie panujacej rzeczywistości i pojęć, często w świetle katolickich wierzeń, miłosierdzia oraz silnego wrażenia z przeczytanych opowieści - moje są z własnych przeżyć, z innego wymiaru czasu, zdarzeń, skali, proporcji, bo pochodzą z samego dna piekła. Pamiętam je dokładnie, oddycham do dziś ich atmosferą także w tej dzisiejszej.

Nie tylko Zydzi po Zagładzie wyrażają żal do Boga, a już napewno nie większość wierzących Zydów. Dzisiejsza młodzież religijna z Izraela, z którą zwiedzam byłe miejsca tych kaźni modlą się tam, chwalą żarliwie Boga, śpiewaja entuzjastycznie o triumfie życia narodu żydowskiego i ich własnego istnienia. Młodzież ta ma w sobie wiele radości życia, posiada swoje państwo, domy, rodziny, szkoły, wycieczki, nikt jej nie skazuje na śmierć, nie odbiera prawa do życia i wszystkiego, co człowiekowi najdroższe na kuli ziemskiej.

Tamci ich równieśnicy Wtedy, tak samo pragnący radości życia i swej młodości ginęli okrutnie, bezlitośnie i trudno im było zrozumieć, że Bóg na to zezwala, chwalić Go nad dołem przed rozstrzelaniem czy u wejścia do komory gazowej...

Ale, tak wiele niepojętych rzeczy działo się w latach Holocaustu, cóż może na to nasz ubogi umysł wobec takiego ogromu?! Wiele jest racji - każdy ma chyba swoją, albo tak tylko sądzi...

18.11.03