|
...gdy
wrogosc zamienia sie w zrozumienie
|
|
Halina
Birenbaum
|
refleksje wokół uhonorowania mnie tytułem Człowieka Pojednania 2001
Z głębokim wzruszeniem, ale i pewnym zaskoczeniem przyjęłam wiadomość
o przyznaniu mi przez Polską Radę Chrześcijan i Zydów tytułu Człowieka
Pojednania 2001. Tak wiele wiąze się z treścią słowa Pojednanie ! A zwłaszcza
w obliczu mojej przeszłości z Shoah, życia przez jej pryzmat i wrazliwości
wynikających z nich wobec krzywd, wypaczań faktów dawnych i obecnych.
Trudno mi się godzić, przemilczać.
Nie potrafię się pojednać z jednostronnymi, ciasnymi pojęciami, chodzić
wydeptanymi, wygodnymi ściezkami wymyślnych tendencji, robić to co się
opłaca, mówić to co wszyscy mówią, bo tak chce większość w danym czasie
i okolicznościach. I chcąc nie chcąc popadam w rózne konflikty w swych
zmaganiach opowiedzenia doświadczonej prawdy, gotowości słuchania jej,
pamiętania tego, co tak wielu boli i chciałoby zapomnieć - w utrzymaniu
samodzielnego myślenia, analizowania; oceny sytuacji, ludzi, ich działać
i reakcji. Nie- raz kłócę się z samą sobą, bo zwykle w powstałych incydentach
stawiam potem siebie w miejsce drugiego człowieka, staram się zrozumieć
jego sposób myślenia i argumenty, co w wielu przypadkach sprawia wyrzuty
sumienia, skruchę, pragnienie wzajemnego wybaczenia.
Największą radością jest dla mnie, gdy wrogość zmienia się w zrozumienie,
gdy wraca zachwiana z jakichś powodów przyjaźń. Ale nie za cenę przyznania
słuszności tam, gdzie jej nie ma, w imię jakichś uświęconych celów. Z
tym się nigdy nie pojednam, nie zgodzę. Ale chyba Człowieka Pojednania
obowiązuje więcej wyrozumiałości i stąd moje zaskoczenie tym wyborem
- oraz poczucie większej odpowiedzialności.
W moim pojęciu Człowiek Pojednania to ktoś niezwykły w swej szczególnej
misji godzenia ludzi, narodów. Działacz społeczny o rozległych stosunkach
i wpływach w kraju i za granicą, doświadczony w dyplomacji, bogaty w
tytuły i dyplomy. A ja wszak jestem daleka od tego, misja to za wielkie
słowo jak na moją małą, prywatną osobę i prywatne mozliwości. Nie nalezę
do zadnej organizacji, nie praktykuję zadnych religii i nie działam w
ich ramach. Jak wznieść się raptem po tylu stopniach - od zony i matki,
babci, świadka Shoah i w jednej chwili dorosnąć do tak powaznego, zobowiązującego
wyróżnienia?
Wypełniły mnie wątpliwości, i duma, i lęk. Czy naprawdę zasłuzyłam na
ten zaszczytny tytuł Człowieka Pojednania 2001? - przyznany mi w Warszawie,
w mieście gdzie się urodziłam, gdzie moi rodzice tak bardzo się starali
wychować mnie na człowieka. Uczyli mnie wartości ludzkich nawet jeszcze
w- getcie warszawskim, które bestialsko burzono wraz z całym życiem,
a ja jako dziecko żydowskie miałam zginąć w pierwszej linii, ze słabymi,
chorymi. Tak musiało być według praw hitlerowskich Niemiec i ich teorii
Nowego Porządku w Europie. Resztę wszelkich nauk o świecie, ludziach,
wartościach moralnych i wierze miałam wkrótce dopełnić juz sama, w piekłach
obozów zagłady, bez Matki zgładzonej w komorze gazowej na Majdanku, bez
Ojca straconego i spalonego w Treblince, Brata i młodej Bratowej, która
zastępowała mi Matkę, zamęczonych i spalonych w Auschwitz.
W ciągu długich miesięcy stałam godzinami na apelach w Brzezince tonącej
w błocie, głodna, przemokła od deszczu, zmarznięta, w gnijącej, zawszonej
odziezy. We wlepionych w rany nóg za duzych, oblepionych błotem lub śnieznymi
kulami drewniakach, na wprost rampy, na którą zajeżdżały dniami i nocami
pociągi przepełnione ludźmi, których po wypędzeniu z wagonów bydlęcych
wpędzano krzykiem i biciem do pobliskich komór gazowych, w ten wysoko,
do nieba buchający ogieć z kominów krematoryjnych. Mimo woli porównywałam
absurd wpajanych mi tak gorliwie zachowań i wartości z otaczającą mnie
rzeczywistością. Tak często nie potrafiłam wtedy sprostać tym pouczaniom,
byłam surowo strofowana! Tutaj nie było niczego, żadnej złudy, nawet
że nie można bezkarnie zabijać i palić ludzi, bo odezwie się krzyk boski
z nieba i ziemi wobec tych masowych, gigantycznych zbrodni, który wstrząśnie
światem do podstaw... Tam wówczas straciłam więcej niz znaczyła wiara
moich rodziców i przodków.
Ale zrodziło się nowe, potęzne poczucie sensu życia, zgłębienie duszy
ludzkiej i swojej własnej, z której wówczas czerpałam wszelkie soki,
aby szybko dojrzeć do tych koszmarnie nieprawdopodobnych sytuacji. Przyjmowałam
je jako jedyne normy w miejscu, z którego nie było innego wyjścia niz
jako dym z komina krematorium. Trwałam póki sił starczało, w coraz okropniejszych
warunkach, nie zatracając siebie i świadomości tego, co jest naprawdę
istotne w zyciu; jakim powinien być człowiek, jaką ja powinnam być.
Zapamiętałam te wszystkie zdarzenia, ginących wokół mnie ludzi, ich pragnienie
zycia i błaganie choćby juz jedynie o pamięć, jeśli nie będzie im dane
przetrwać. Jest we mnie kazdy szczegół ich i mojej męki, okruchy dobra,
najlżejszy promyk światła, ciepła przyjaźni w tych strzępach życia pośród
rozpętanej nawałnicy śmierci. Potęga okruchu dobra w oceanie zła! Starczyłoby
tego dla pokoleć. Czułam w sobie wtedy w każdej mijającej chwili pęd
pokoleń, dekad, wieków, dorastałam do nich i wstępowałam w starość innym
wymiarem czasu .
I dziś to moje nieoczekiwane, radosne "Pojednanie" w pierwszym roku nowego
tysiąclecia! Cóż takiego zrobiłam w ciągu tych lat po swoim wyzwoleniu,
wśród nowych, nieustannych wojen i krwawych konfliktów w moim kraju -
i wielu przykrych wyrazów antysemityzmu w kraju mojego urodzenia? -
szukałam i znajdywałam zrozumienie i przyjaźń.
W Sali Złotej Pałacu Kazimierzowskiego na Uniwersytecie Warszawskim
obstąpiła mnie gromada dziennikarzy i obrzuciła pytaniami o Jedwabne.
Jakaś pomysłowa zurnalistka wciskała się przed kamery telewizyjne, z
głową owiniętą niemal po oczy chustą typu "Arafat", aby przypomnieć mi
akurat w Warszawie krzywdy Palestyńczyków, pokazać obecny świat u nas
i tutaj, jakbym ja go nie znała czy godziła się z nim. A miałam usłyszeć
i wyjaśnić sobie oraz tym licznym, wielce szanownym gościom powód mianowania
mnie, Zydówkę z Izraela Człowiekiem Pojednania 2001.
Nie mówiłam o bieżących zdarzeniach politycznych ani sensacyjnych wiadomościach.
Nie opowiadałam żartów, pełna napięcia i wzruszenia. Juz lepszym się
okazał dla mnie "patos" (jak to określił pewien dziennikarz) fragmentów
moich wspomnień, tego co ludzkie w nieludzkim z Wtedy, które wywołały
identyfikację ze mną , serdeczną bliskość.
Było to ponad bieżącym znaczeniem spraw Jedwabnego i walk izraelsko-palestyńskich
(rzecz jasna, nie ignoruję bynajmniej ich ważności i tragizmu).
Z tamtymi przezyciami z piekła na ziemi, nic się nie da przecież porównać,
(straszna śmierć Zydów w Jedwabnem tak samo zalicza się do Holocaustu).
Chciałam jednak podkreślić poczucie zwycięstwa Człowieka nad tym najokropniejszym
złem! Serdeczna atmosfera przeniknęła wszystkich i przeniosła w inną
rzeczywistość, inny poziom odczuwania - rozumienia dobra i zła.
Miałam 15 lat, gdy się wydostałam z ostatniego, czwartego juz obozu w
Niemczech i z tymi "dyplomami"-bliznami, wyposażona w te doświadczenia
i wspomnienia miałam rozpocząć nowe życie na wolności. Uśmiechać się
do swych ran, do swego sieroctwa i nędzy. Moją siłą i energią okazały
się zasoby nabytych doświadczeń, zbieranych od września 1939, gdy ukończyłam
10 lat a mój wiek zaczął się odliczać innymi terminami. One są moją potęgą
do dziś i dla tych, którym przekazuję te wspomnienia - bez zalów, rozpaczy,
nienawiści.
Opowiadam w taki sposób, ze moi słuchacze niemal sami je przeżywają,
wczuwają się w owe zdarzenia i ludzi, którzy tam ginęli. Uświadamiają
sobie nagle poprzez te opowieści wartość i sens życia, przyjaźni, miłości,
oddania drugiemu człowiekowi, nabierają nowego spojrzenia na życie, historię.
I wtedy zacierają się różnice między ludźmi, nie padają prowokacyjne
pytania, ironiczne uśmieszki na słowo "Zyd", nie ma juz miejsca na żadną
wrogość, z jakichkolwiek powodów. Może właśnie tu rodzi się mimo woli,
to co Boskie?
Byłam zawsze i jestem przekonana, że dla żadnej racji nie wolno milczeć
o tych dziejach. Ziemia i niebo nie przekażą w swej pogodnej lub nawet
śmiertelnej ciszy tych wieloznacznych ech z oświęcimskiej krainy piekła,
aby one się stały przestrogą i miejscem zrozumienia między ludźmi, przyjaźnią,
miłością.
Tylko głęboka wiedza, znajomość faktów, tego co działo się w duszach
ludzkich tam Wtedy, mogą przynieść zrozumienie, oczyszczenie, chęć i
zdolność wyciągania słusznych wniosków, dobre wspólne łzy ukojenia, wybaczenia
i pamięci.
Ani dobro ani zło nie przychodzą same z siebie, ani jedno i ani drugie
nie zjawia się wyłącznie, absolutnie: albo, albo. Ale zło można łatwo
i szybko rozniecić i rozpowszechnić - dla dobra trzeba się długo i mocno
natrudzić. Wszystko jest w nas, w ludziach, od nas zależy, przez
nas powstaje lub ginie, i niekoniecznie przez tych wyłącznie, którzy
wierzą czy nie wierzą w Boga chrześcijańskiego, żydowskiego. Ja szanuję
cudze wierzenia, cudze poglądy i staram się, zeby tolerowano moje - moje
pochodzenie. Zawsze czuję się przede wszystkim człowiekiem i nieważna
jest dla mnie przynależność narodowa. Ale, gdy ktoś atakuje moją narodowość,
jestem wówczas jak najbardziej Zydówką. Tak samo wstydzę się i oburzam,
gdy moi współrodacy atakują innych za ich pochodzenie czy wyznanie.
Nie boję się i nie uciekam przed bólem swych wspomnień. Mówienie o nich,
przekazywanie ich tym, którzy mieli szczęście urodzić się później, nie
jest otwieraniem czy jątrzeniem ran - te rany pozostają we mnie i w pewnym
sensie w całej ludzkości, czy się o nich mówi czy milczy.
Poznanie prawdy, każdej prawdy, otwarcie serc i dzielenie się doświadczeniami
jest konieczne, aby przegrodzić drogę złu, aby wyzbyć się uprzedzeć,
nienawiści, agresji.
Przekaz prawdy oświęcimskiej jest wielką nauką, znajdywaniem odpowiedzi,
uczeniem tolerancji innych, pozbywaniem się zła które nieustannie czyha
na nas, a nierzadko jest w nas samych, gdy podpowia-da ucieczkę od trudnych
doznać i wspomnień. Dobro i miłość mogą się zrodzić w każdym człowieku,
jak i zło moze objawić się w każdym, niezaleznie od pochodzenia, wyznania,
wiary w Boga czy jej braku. Przekonałam się o tym nieraz.
Ja wierzę w ludzi, ufam każdemu póki nie okaże się, że się omyliłam,
ale nie zniechęca mnie to do wybaczenia i czynienia dalszych prób przyjaźni.
Zawsze próbuję otworzyć nową kartę i nie wypominać urazów, które utrwalają
poczucie winy.
Wiem, że nic na ziemi nie jest niewątpliwe, doskonałe, wieczne - ani
dobro ani zło. Jedno i drugie istnieje, zmienia się, jak światło i ciemność,
życie i śmierć. Sądzę, że zła jest więcej na świecie niż dobra, ale dobro
jest potężniejsze i dlatego zło nie może zwycięzyć ostatecznie, inaczej
świat już dawno by nie istniał. Staram się nie robić innym ludziom tego
co mnie by bolało czy godziło we mnie . Wczuwam się w innych, staram
się przeniknąć, zrozumieć, uczyć się tego co słuszne i odrzucać niesłuszne.
Przekazać doświadczenia przez swoje najgłębsze, najprawdziwsze emocje.
One trafiają do każdego, do Chrześcijan i Zydów, katolików i ewangelików,
do świeckich, młodzieży i dorosłych - do tego, co wszystkim wspólne
- jak cierpienie, radość, żałoba, ból, pragnienie miłości, ciepła, nadziei.
Szczerość i autentyczna prawda budzą w innych też te dobre uczucia, stwarzają
zrozumienie i bliskość.
Przekonałam się o tym w moich niezliczonych spotkaniach z ludźmi w różnych
krajach i miastach, w szkołach, bóźnicach, kościołach - i ostatnio na
Majdanku podczas Drogi Krzyżowej w Dzień Wielkiego Postu w dwutysięcznym
tłumie młodzieży katolickiej, gdzie na 10 Stacjach rozważań Męki Pańskiej
czytałam swoje i moich bliskich stacje cierpień w tym obozie. Słuchano
moich wspomnień-zwierzeń w skupieniu i ciszy, jakbyśmy byli jednym -
okazano mi szacunek i uznanie, których nigdy nie zapomnę.
Młodzież, wszyscy tam zebrani okazali mi bliskość - miłość! Po Drodze
Krzyżowej, późno w nocy byli jeszcze długo ze mną aby mnie objąć, ucałować,
dziękować, że żyję... Prowadzący Drogę Krzyżową ks. Puzewicz, powiedział
pod koniec przy Mauzoleum z prochami pomordowanych, żeby się wyzbywać
agresji, która może spowadzić nienawiść, wojny - zagładę. Zeby sobie
podać ręce i podziękować za siebie, za istnienie przyjaciela .. To wspólne
przeżycie jest we mnie, ledwie mogę pojąć, jak to było możliwe? Już jakby
nie było w tym tłumie jakiegokolwiek podziału na katolików, młodzież
katolicką, Polaków i Zydów - byli tylko ludzie. Ludzie którzy mają serce,
łzy, którzy pragną żyć, kochać, być kochanym. Ludzie rozumiejący co oznacza
stracić wszystko, a co zwyciężyć zło, śmierć - zachować człowieczeństwo
w każdych warunkach i okolicznościach. Dali mi serca, uśmiechy aprobaty
i zrozumienia, dali swoje dobre, czyste łzy. Na Majdanku i wszędzie
w Polsce. Moja - nasza Droga Krzyżowa stała się drogą najprawdziwszego
pojednania, triumfu przyjaźni i tego, co najbardziej ludzkie w człowieku.
Zapisano mi to wszystko w duszy, napisano mi w listach. Widać i to jest
jednak możliwe, wbrew innym objawom, ale nie wobec mnie i tego, co ja
sobą przedstawiam. Ile w tym otuchy i nadziei!
W tych wspomnieniach i doznaniach jest moja najlepsza, najprawdziwsza
cząstka, najczystsze łzy, których Wtedy nie było i radość zwycięstwa,
powrotu do życia. Z pozycji tego zwycięstwa opowiadam o tym od chwili
wyzwolenia, przybliżam ludziom te dzieje, przywracam na chwilę życie
straconym tam bliskim .
W ciągu lat obwiniali mnie ci, którzy uważają, że należy zapomnieć o
cierpieniach by móc żyć normalnie, bez obciążających kompleksów i koszmarów,
że ja nie wyzwoliłam się z tych przeżyć i wracam obsesyjnie do "tego
czarnego" jak masochista, że nie umiem wyjść z obozów!. że opowiadam
tylko o dobrych Polakach, jadę do Polski, do Niemiec, do "wrogów narodu
żydowskiego".Natomiast inni cieszyli się, że dowiadują się dzięki mnie,
iz nie wszyscy na świecie nas nienawidzili.
Teraz wszyscy jadą do Polski i do Niemiec, uczą młodzież o Shoah, kształcą
przewodników do oprowadzania w podróżach do dawnych korzeni i miejsc
zagłady. Czytają tam fragmenty z mojej "Nadziei" (która umiera ostatnia.),
idą trasą moich przeżyć, jako przykład podają moje losy, czytają na akademiach
moje wiersze.
Ale najważniejsze są listy od moich słuchaczy i czytelników, a zwłaszcza
młodzieży izraelskiej, polskiej, niemieckiej - religijnej i świeckiej.
Piszą mi, że przeżywają to wszystko razem ze mną, jakby sami tam byli,
wczuwają się w tych, którzy tam zginęli i budzi się w nich pod wpływem
tego pragnienie aby stać się lepszym człowiekiem, "to be a better person";
że nagle to nie jest zimną, niepojętą statystyką mordów niemieckich nazistów
a ludzką, żywą prawdą, z którą można się identyfikować, wyobrazić sobie,
zrozumieć.
Fakt, że ja potrafiłam przetrwać tyle cierpień i strat, nie załamać się,
nie zatracić swego człowieczeństwa i potem jeszcze nie bać się wracać
do tych miejsc i do tych wspomnień, otwierać się przed obcymi ludźmi,
opowiadać o wszystkim bez nienawiści, żalów, z uśmiechem, gdy mówię o
tym co było najbardziej bolesne, najgorsze - daje im nadzieję i wiarę
we własne siły i możliwości zmierzenia się z tym, co ich czeka w życiu
obecnym oraz w przyszłości. Widzą też, że dręczące ich problemy są właściwie
mało ważne wobec opisywanych przeze mnie z Wtedy. Uświadamiają sobie,
że oni mają wszystko i są szczęśliwi; oni będą opowiadać innym to, czego
się ode mnie dowiedzieli jako od jednej z tych niewielu, którzy przeżyli.
Dotarło do mnie setki takich listów i wciąż docierają nowe, pełne uznania,
wdzięczności - miłości. I nie tylko od młodzieży.
Nie myślałam, że w ten sposób przyczyniam się do pojednania między narodami.
Chciałam tylko opowiedzieć, wznieść jakiś most między tamtą przeszłością
a teraźniejszością, przybliżyć dzisiejszym ludziom tamte dzieje i postacie,
po których jedyny ślad na tym świecie jest w moich wspomnieniach, chcę
nie dać im umrzeć, póki ja jeszcze jestem. Robiłam to i robię swym opowiadaniem
o tragedii wyrządzonej przez nienawiść i rasizm - bez chęci zemsty i
jałowych porachunków czy wyliczań cierpień i krzywd mogących rozniecać
na nowo wrogość, zło, wojny.
Myślałam o swoich rodzicach, gdy czytałam list od Polskiej Rady Chrześcijan
i Zydów o decyzji uhonorowania mnie tytułem Człowieka Pojednania 2001.
Może widzą mnie ? Będą ze mną znów w Warszawie, dumni, że wpajane mi
przez nich wartości nawet na krawędzi śmierci i wszelkiego zniszczenia
nie okazały się jednak daremne? Bo na moich doświadczeniach i przekazach,
na sposobie ich przekazywania uczą dziś i wychowują pokolenia młodych
aby byli po prostu lepszymi ludźmi.
|