|
Dialog
(nie) bez emocji
|
|
Tygodnik Powszechny,
Nr 3 (2793)
19 stycznia 2003
|
Z ks. arcybiskupem Stanisławem Gądeckim, przewodniczącym
Rady Episkopatu ds. Dialogu Religijnego, rozmawia Agata Ławniczak
AGATA ŁAWNICZAK: Przed nami kolejny Dzień Judaizmu. Jak z perspektywy
ponad dziesięcioletniego uczestnictwa w dialogu z judaizmem ocenia Ksiądz
Arcybiskup postępy w rozmowach?
Abp STANISŁAW GĄDECKI: Im dłużej trwa ta praca, tym bardziej dostrzegam
jej sens. Na początku odnosiłem wrażenie, że chodzi o pacyfikowanie rodzących
się kontrowersji i konfliktów. Teraz widzę, jak wiele jest do zrobienia
na poziomie eliminowania przyczyn owych konfliktów. W jednym kraju, z
podobnej historii wyrastają tak różni ludzie! Różni, a przecież winni
żyć z sobą i to żyć tak, by jeden drugiemu pomagał, a nie szkodził. Dlatego
widzę wielki sens i potrzebę naszego działania.
Gdy rozpoczęliśmy organizowanie Dni Judaizmu, zauważyłem radość i wdzięczność
maleńkich religijnych wspólnot żydowskich, które cieszą się, że ktoś się
nimi w przyjazny sposób zainteresował, że wychodzi do nich z wyciągniętą
dłonią. Nie jest to jeszcze sytuacja idealna, ale mam nadzieję, że chociaż
drobny krok w dobrym kierunku.
- Jak Ksiądz Arcybiskup znalazł się w Komisji do Dialogu z Judaizmem?
- W 1992 roku z Włocławka do Gniezna przybył ksiądz arcybiskup Henryk
Muszyński, przewodniczący Komisji. Doszedł on do wniosku, że trudno
mu będzie wypełniać nowe zadania, nie zaniedbując spraw dialogu. Potem
zauważył, że biskupem pomocniczym w Gnieźnie jest biblista i w konsekwencji
nakłonił go do wzięcia odpowiedzialności za Komisję. Potem, po reformie
struktur Episkopatu, Komisja zmieniła się w Komitet i weszła w skład
Rady do Spraw Dialogu Religijnego.
- Dialog ten musi się zmagać z nawarstwionymi przez wieki zaszłościami
i resentymentami. Czy jest możliwe, aby rozmowy toczyły się bez emocji?
- Jeżeli dialog ma być wyrazem całej osoby, nie może być pozbawiony emocji.
Dialog dojrzewa na różnych płaszczyznach, tak na płaszczyźnie codziennego
życia, jak i wymiany doświadczenia religijnego, na płaszczyźnie teologicznej,
domagającej się jakiejś dozy wiedzy, a wreszcie na płaszczyźnie modlitwy,
która jest najgłębszym rodzajem dialogu. Studia w Jerozolimie pomogły
mi dostrzec, że istnieje wyraźna różnica między dialogiem traktowanym
instrumentalnie a szczerym dialogiem, zmierzającym do odkrycia większej
jedności rodzaju ludzkiego. Wielekroć byłem świadkiem, jak ludzie bystrzy,
o wybitnej inteligencji, podchodzili do dialogu w sposób czysto emocjonalny,
zamykając się tylko w jednej opcji, lekceważąc rację drugiej strony.
Bez sprawiedliwego i miłosiernego ukochania obu stron różnych dzieci
jednego i tego samego Boga
- nie da się doprowadzić dialogu do szczęśliwego
końca. Nie wszystkie przeszkody zostały usunięte. Samo pojednanie jest
procesem długotrwałym. Nie jest to sprawa prosta, zwłaszcza gdy włączają
się do tego siły, którym nie zależy ani na pojednaniu, ani na jakiejkolwiek
jedności.
- Co to za "siły"?
- Pojawiają się one zawsze w postaci jaskrawego ataku na katolickie i
żydowskie miejsca i wartości. Często nie chodzi im o obronę tych wartości,
tylko o dalsze skłócenie ludzi i ostateczny podział, a przez to łatwiejszą
kontrolę nad nimi.
- Czy tym złym podszeptom ulegają obie strony?
- To kuszenie dotyczy obu stron, a potęguje je, niestety, wolność. Ta
sama wolność, bez której dialog jest niemożliwy; która pozwala swobodnie
wyrażać uczucia i myśli, nie zaś oczekiwać jedynie tego, co byśmy sami
chcieli usłyszeć, bądź tego, co uważamy, że druga strona powinna myśleć
i powiedzieć. A jednocześnie, im więcej wolności, tym więcej nadziei
na to, że wraz ze wzrostem kultury wzrośnie również odpowiedzialność
i umiejętność obrony przed medialną manipulacją, która pojawia się
wszędzie tam, gdzie interes bierze górę nad wszelkimi ofiarami na rzecz
jedności.
- Czy sprawa Jedwabnego była dla Księdza Arcybiskupa szokiem, czy też
czymś, czego się należało spodziewać?
- Do pewnego momentu podobne sprawy były tajemnicą państwową, a więc
poza konkretnym terenem nie były znane przeciętnym ludziom. Dotyczyły
one jak się wydaje całej sfery pogranicza, rozciągającego się od
Łotwy po Mołdawię. Nie jest to zjawisko specyficznie polskie, które
należałoby wiązać z polskim antysemityzmem, bądź jakimś specjalnym
objawem polskiej niechęci do Żydów. To raczej konsekwencja wszelkiej
niesprawiedliwości, jaka miała miejsce na tych terenach przed i po
wybuchu wojny i odbiła się na ludności pogranicza. Naturalnie znajdą
się tacy, którzy powiedzą, że to zbyt łatwe usprawiedliwienie zbrodni
tamtego czasu. Tymczasem to jeszcze jeden przykład społecznego zła,
które dotknęło wszystkie cztery strony konfliktu (niemiecką, sowiecką,
żydowską i polską) i podobnie jak na Bałkanach pociągnęło za sobą
niewinne ofiary, pokazując, co można zrobić z mniejszościami w czasach
państwowego totalitaryzmu i towarzyszącej mu nienawiści.
- Dlaczego tak trudno przyjąć wiedzę o tym, co się stało i tak łatwo
o interpretacyjne skrajności? Z jednej strony powiada się, że to przecież
nie jedyna polska zbrodnia, z drugiej zaś, że to historia nie mająca
żadnego umocowania w polskim prawodawstwie, tradycji i obyczaju, więc
lepiej zdarzeń tych przesadnie nie analizować i nie przepraszać za
nie?
- Do takich skrajności skłania typowo dziennikarskie ujmowanie skomplikowanej
rzeczywistości. Dla uczynienia sprawy ciekawszą, dąży ono do polaryzacji
stanowisk. Tak było i tym razem. Z jednej strony sugerowano, jakoby
bez najmniejszego udziału niemieckiego, sowieckiego i żydowskiego objawił
się morderczy instynkt Polaków, który do niczego innego nie jest zdolny,
jak tylko do kradzieży i morderstwa ten właśnie lekkomyślny sposób
podejścia do poważnego problemu wzbudził tak wiele zastrzeżeń po stronie
polskiej. Głosy sprzeciwu uświadomiły z pewnością jedno ta historia
nie jest tak jednostronna, jak sobie ją wyobrażano. Z drugiej strony
starano się wybielić przestępców, stwierdzając, że wszystkiemu winne
były okoliczności. Nie wspomnę już o ogromnych uogólnieniach od jednostek
do narodu jakie przy tej okazji zastosowano.
- Ostatecznie słowo "przepraszam", wypowiedziane przez Kościół w imieniu
narodu, nie zostało jednoznacznie odczytane.
- Gdy nie dało się jednoznacznie ustalić samych okoliczności, wszystkie
reakcje na to wydarzenie stały się także niejednoznaczne i ogólnikowe.
Bez rzetelnego poznania przeszłości i rozeznania faktycznych win trudno
mówić o rzeczywistych przeprosinach. Ale ze strony Kościoła była jasna
odpowiedź w postaci nabożeństwa pokutnego w kościele Wszystkich Świętych
w Warszawie.
- Wiele osób odebrało to jednak jako zbyt słaby gest. W uroczystości
zorganizowanej w Jedwabnem przez władze państwowe zabrakło biskupów.
- Skoro główny nacisk na przeprosiny był wymuszony przez rocznicę i pochodził
z kręgów politycznych, trudno się dziwić, że oddźwięk był mizerny.
Przeprosiny w wymiarze politycznym nie mają takiego samego znaczenia,
jak prośba o przebaczenie w wymiarze religijnym. W religijnym przepraszaniu
chodzi o zmianę wnętrza człowieka, w politycznym o zmianę bieżącej
koniunktury politycznej na lepszą.
ABp Stanisław Gądecki (ur. 1949) jest metropolitą poznańskim, członkiem
Rady Stałej Episkopatu Polski i przewodniczącym Rady Episkopatu ds. Dialogu
Religijnego. Z wykształcenia biblista, od lat zaangażowany w dialog chrześcijańsko-żydowski,
jest m.in. konsultorem Papieskiej Komisji ds. Religijnych Relacji z Judaizmem.
|